poniedziałek, 16 marca 2015

Recenzja: Evrēe Magic Rose

Wróciłam :) ale będzie nieco inaczej niż dotychczas. Bez spiny i bardziej po mojemu. Nowy wygląd bloga zdecydowanie bardziej mi odpowiada, ale jeszcze nad nim popracuję. Ale to nie o tym miało być...


Przyznać się, kto jeszcze kupił ten olejek po recenzji Maxineczki? ;) Ja nie mogłam się nie skusić, tym bardziej, że cena ok. 30zł/30 ml jest zachęcająca.
Olejek znajduje się w wygodnym szklanym opakowaniu z cudem technologicznym zwanym pipetką <3 Całość ukryta w uroczym kartoniku, który radzę zostawić, bo jak mam nadzieję, wszyscy wiemy, oleje należy chronić przed światłem i wysoką temperaturą. Do tego zawiera on kilka ciekawostek. O takich:


Dobrym chwytem marketingowym było umieszczenie instrukcji masażu twarzy na opakowaniu. Umówimy się, że to masaż z dużym przymrużeniem oko i w cudzysłowie :P ale zawiera piekielnie ważne informacje na temat kierunków wykonywania ruchów! Na potrzeby domowe - może być. Sama od lat stosuję codzienny masaż twarzy i uważam, że każda dbająca o siebie osoba powinna go wykonywać. Kosmetyki działają tylko w naskórku, masażem jesteśmy w stanie pobudzić do pracy skórę właściwą, dotlenić i odżywić ją. Nakładane kosmetyki lepiej i szybciej się wchłaniają, a skóra wygląda zdrowiej, promienniej i przede wszystkim, poprawny masaż pomaga w walce z czasem i grawitacją, poprawia owal twarzy.
Jeśli zaczynacie przygodę z masażem pamiętajcie, że na początku może nastąpić chwilowe pogorszenie stanu skóry spowodowane jej pobudzeniem. Ale to minie :)

Wróćmy więc do produktu :P
Produkt jest ważny tylko przez 6 miesięcy po otwarciu.
Miłe ze strony producenta jest poinformowanie nas o możliwości zastosowania tego olejku. Nie każdy przecież wie ile, do czego dodać i gdzie nałożyć. Więc kolejny plus.


Dalej znajdziemy informacje, co to za produkt (od tego chyba powinnam zacząć...), dla kogo i jak działa. Poniżej oczywiście skład:


Na początku cud, miód i orzeszki czyli oleje, oleje i jeszcze raz oleje, emolient i witaminy. Od połowy znajdujemy konserwanty (Ethylhexylglycerin jest zarazem humektantem), przeciwutleniacz, składniki kompozycji zapachowych (wrażliwcy uwaga!) i perfumy.
Skład, jak na produkt drogeryjny, zaskakuje pozytywnie.


Moje wrażenia:

Olejek stosuję od dwóch miesięcy. Przepięknie pachnie różami, o ile lubicie ten zapach, jednak to dzięki kompozycji zapachowej. Jest tłusty i powoli się wchłania, ale dodany do kremu daje świetne nawilżenie. Sprawdza się nawet pod makijaż, czego bałam się przy mojej mieszanej cerze. Jak się okazuje - niepotrzebnie. Lubiłam go także stosować jako serum na noc, pod krem, maseczkę, albo jako dodatek go glinki, dzięki czemu nie wysycha na twarzy. No i oczywiście do masażu twarzy.
Zauważyłam, że wspomagał gojenie się zmian trądzikowych, ale... Paradoksalnie zaczął mnie zapychać, pojawiły się bolesne, podskórne grudki. Wykluczyłam go z codziennej pielęgnacji i grudki zniknęły. Aktualnie stosuję go tylko do glinek i maseczek max 2 razy w tygodniu i problem nie powraca, a ja mogę się cieszyć pięknym zapachem i działaniem tego produktu :)

Czy polecam? Tak. Dla osób odpornych na zapychanie - do pielęgnacji codziennej. Osobom ze skłonnością do zapychania zalecałabym obserwację skóry podczas stosowania, a najbezpieczniej 1-2 razy w tygodniu.

A Wy macie jakieś doświadczenie z tym olejkiem?
A może właśnie rozwiałam wasze wątpliwości? ;)


~ Andżelika ~

czwartek, 11 grudnia 2014

Krok po kroku: Świąteczny przepych

Ho ho ho!
Świąteczny konsumpcjonizm już dawno ruszył pełną parą, więc i u mnie coś w klimacie... Inspirowany zimą, mikołajkami, świętami makijaż, czyli biel, czerwień, błysk w charakterystycznym dla mnie przepychu ;) zdecydowanie nie jest to dzienny makijaż, pamiętajcie, że ma on stanowić dla Was inspirację. 

Przygotowałam dwie wersje - jedna z ustami w macie, druga z brokatowym błyszczykiem. Która lepsza? ;)

1. Makijaż zaczynam od oka. Na całą powiekę ruchomą, w wewnętrznym kąciku nakładam białą kredkę Inglot nr 31. Wyciągam ją w zewnętrznym kąciku na kształt kociego oka. Następnie pokrywam ją białym perłowym cieniem z palety 120 cieni.
2. Idąc za powracającymi trendami makijażu lat 60-tych mocno podkreślam ciemnym brązem (z paletki Sleek Oh So Special, kolor Boxed) załamanie powieki wyznaczając wyraźną, graficzną granicę. Pędzelkiem do rozcierania rozprowadzam brąz powyżej namalowanej linii.

3. W między czasie zrobiłam makijaż twarzy i brwi. Przestrzeń pod powieką i ponad wewnętrznym kącikiem pokrywam matowym cieniem ecru  (z paletki Sleek Oh So Special, kolor Bow). Czarnym eyelinerem (żelowy eyeliner Maybelline) maluję kreskę, jak na zdjęciu ;)
4. Na cienki, precyzyjny pędzelek nabieram niewielką ilość czarnego cienia  (z paletki Sleek Oh So Special, kolor Boxed) i wciskam go w granicę brązowego cienia w załamaniu. Małym kulkowym pędzelkiem rozcieram delikatnie linię. W wewnętrzny kącik wciskam rozrobiony z Duraline'm biały brokat, resztki rozprowadzam na 1/4 długości powieki.

5. Na pędzelek od eyelinera nabieram ten sam ciemny brązowy cień i rozcieram nim kreskę na dolnej powiece przedłużając ją w kierunku środka z obu stron. Na linię wodną nakładam białą kredkę Inglot. Pozostało tylko wytuszować rzęsy (Maybelline, The Colossal Volum' Express) i koniecznie dokleić sztuczne.

6. Usta w pierwszej wersji zostały pokryte tylko moją ulubioną czerwienią z Golden Rose Velvet Matte nr 20. W drugiej wersji dołożyłam praktycznie przezroczysty błyszczyk z brokatem z Sephora Brillant a Levres, niestety nr nie podam bo się starł.

Pozostałe kosmetyki użyte w makijażu:
- podkład Bourjois Healthy Mix nr 51
- podkład Rimmel Stay Matte nr 091
- korektor pod oczy Maybelline DREAM LUMItouch 01
- paletka bronzerów Egypt-Wonder Sport Duo
- puder Kryolan Anti-Shine
- rozświetlacz The Balm Mary Lou-Manizer

- matowy neutralny róż Bell nr 3
- paletka cieni do brwi Catrice

Co powiecie na taki 'świąteczny przepych'? :)

wtorek, 2 grudnia 2014

Krok po kroku: Let's play metal!

Hej :)
W końcu wracam z makijażem. Dziś coś w moich klimatach, czyli pobawimy się metalem ;) z odrobiną rdzy i dużą ilością czerni.
Wypadłam trochę z wprawy w pisaniu, więc przechodzę od razu do rzeczy...

1. Zaczynam makijaż od oka, nie od twarzy. Zazwyczaj o tym zapominam, ale to bardzo ułatwia pracę, szczególnie przy takich makijażach, jak dziś. Przygotowuję powiekę nakładając na nią Paint Pot MAC Painterly. Na całą powiekę ruchomą wciskam piękną, mieniącą stal z Catrice Liquid Metal 080 Mauves Like Jagger.
2. Czarną kredką Bourjois Khol&Contour rysuję grubą i mocno wyciągniętą kreskę. Pędzelkiem do eyelinera wciskam w nią czarny cień. Następnie rozcieram pędzelkiem kulkowym od połowy aż do końca. Początek kreski pozostawiam mocny i graficzny.

3. Załamanie podkreślam ceglasto czerwonym cieniem z paletki 180 cieni, więc nr nie podam niestety. Chodzi po prostu o rudy odcień ;) Rozcieram go w górę, a w zewnętrznym kąciku łączę z kreską.
4. Zanim skończyłam makijaż oka - wykonałam makijaż twarzy oraz brwi. Następnie czarną kredką podkreśliłam dolną powiekę i linię wodną. Kredkę roztarłam z odrobiną czarnego cienia, tak by stworzyć efekt mocno podkreślonego oka. Przy wewnętrznym kąciku oka roztarłam nieco tego samego stalowego cienia. Sam wewnętrzny kącik i przestrzeń pod łukiem brwiowym podkreśliłam matowym, szampańskim cieniem Inglot nr 111.

5. Pozostało tylko wytuszować rzęsy - i tu u mnie nowość, którą myślałam, że znienawidzę, a pokochałam strasznie - Maybelline The Colossal Volum' Express. Co prawda tak wielką szczotką można by spokojnie zęby umyć, ale po odkryciu jej cudownych właściwości jestem w stanie jej to wybaczyć... No i doklejamy rzęsy - obowiązkowo! U mnie jakieś tanie z Hebe, ale są świetne.

Pozostałe kosmetyki użyte w makijażu:
- podkład Bourjois Healthy Mix nr 51
- podkład Rimmel Stay Matte nr 091
- korektor pod oczy Maybelline DREAM LUMItouch 01
- paletka bronzerów Egypt-Wonder Sport Duo
- puder Kryolan Anti-Shine
- rozświetlacz The Balm Mary Lou-Manizer
- róż Inglot AMC 68
- błyszczyk Inglot Toffee

To tyle :) Mam nadzieję, że ten mocny makijaż zainspiruje Was do stworzenia swoich wieczorowych kreacji.
Trzymajcie się!

poniedziałek, 24 listopada 2014

Zdenkowani ulubieńcy!

Hej!
Dziś mój ulubiony rodzaj postu, czyli projekt denko - czyli zużywamy kosmetyki, po to by móc je zastąpić nowymi. I tak zamiast 10 otwartych tuszy, 5 balsamów i innych, zużywam jeden-dwa do końca, a w nagrodę mogę otworzyć nowy :) nic się nie marnuje, a ja mogę spokojnie obserwować działanie danego kosmetyku. Myślę, że to też dobrze obrazuje ile czego zużywam i do czego wracam.
Dziś sami ulubieńcy. Trafił się jeden bubel, ale pojawi się on w osobnym poście o porażkach zakupowych...

Ale w tym poście poleją się hektolitry słodkich słów, więc jeśli jesteście ciekawi co mnie tak rozanieliło to zapraszam poniżej :D Na początek pielęgnacja:

1. Woda termalna Uriage - czy ja muszę coś dodawać? Rozpisałam się już o niej w ulubieńcach lipca. Kocham! Ostatnio dowiedziałam się o ciekawej definicji wód termalnych - to tak zwana woda ciepła, czyli posiada kilka-kilkanaście stopni na plusie, dzięki czemu rozpuszcza i przyswaja minerały z miejsca swojego wydobycia. Dla tego jest ona tak wyjątkowa :)

2. Sylveco, łagodzący krem pod oczy - ziołowa pielęgnacja: chaber bławatek, świetlik łąkowy, brzoza biała. Bardzo ładnie nawilżał okolicę pod oczami, przynosił ukojenie. Poprawił sprężystość skóry okolic oczu. Mimo młodego wieku, borykam się z głębokimi zmarszczkami pod oczami, i nie łudźmy się, żaden krem tego nie zlikwiduje, jednak niewątpliwie wydają się one nieco wygładzone dzięki poprawie napięcia skóry. Bardzo polecam!

3. Hydrolat lawendowy z Biochemii Urody - lawenda ma cudowne działanie na skórę, łagodzi podrażnienia, przyspiesza gojenie drobnych ranek, działa antyseptycznie, regenerująco. Od wieków ceniona w kosmetyce i farmacji. I do tego ten zapach. Zawsze myślałam, że go nie lubię, a tu proszę :) koi zmysły...

4. Płyn wzmacniający do włosów z Biochemii Urody - niestety tym razem nie mogę pochwalić się efektami jego działania, bo używałam go jak mi się przypomniało... Ale W zeszłym roku używałam go regularnie i byłam w szoku, gdy przy drugiej buteleczce na mojej głowie zauważyłam już spora 'baby hair'. Życzcie mi wytrwałości... Może moje jesienne linienie zmotywuje mnie do powrotu do tego produktu :)

5. Płyn micelarny Ideal Soft, L'Oreal - No uwielbiam, świetnie zmywa, nie podrażnia, nie jest drogi. Na razie do niego nie wracam, bo testuję osławionego Garniera, ale szczerze polecam!

6. Dove, Silky Shimmer, balsam nawilżający - używałam latem i sprawdził się wybitnie dobrze, fajnie nawilżał, szybko się wchłaniał. Nie spodziewałam się, że balsam tej firmy zaskoczy mnie tak pozytywnie. W składzie nie uświadczymy olejów mineralnych, których szczerze nienawidzę i ich obecność na początku składu w kosmetykach nawilżających uważam za oszustwo, dające wrażenie wygładzenia. A ja nie chcę wrażenia, ja chcę działanie! Oczywiście nie jest to skład marzeń, ale za tą cenę i z takim działaniem - kupuję to. W produkcie zatopiony jest mikro brokat, który nadaje pięknego blasku skórze.

7. Olej arganowy spożywczy - kupiłam go z myślą o olejowaniu włosów. Dlaczego spożywczy? Bo jest o niebo tańszy. Ale nie nakładajcie go na twarz - w przeciwieństwie do kosmetycznego jest nieoczyszczony i najprawdopodobniej Was zapcha. Natomiast na moich lichutkich włosach sprawdził się nieziemsko, włosy były mięciutkie, jak u kotka... I na tym chyba zakończę swój komentarz :P

Uff, tyle pielęgnacji. Czas na kolorówkę, a tu już tylko 2 rzeczy. Wytrwacie ;)

8. Korektor pod oczy NYX HD - którego szczegółową recenzję znajdziecie tutaj. Ja tylko podtrzymuję swoją opinię - uwielbiam!

9. To również korektor pod oczy Bell, BB Cream, lightening, 7in1 Eye Concealer - lubię go tak samo mocno jak NYX, z tą różnicą, że ten jest zdecydowanie lżejszy i rozświetlający, mam wrażenie nawilżenia, przy jego aplikacji. Nie jest tak suchy w wykończeniu jak NYX. Kryje lżej, ale nie słabo. No i odcień 010 jest bardzo jasny. Moim zdaniem są to dwa zupełnie różne produkty, i każdy bardzo dobrze spełnia swoje przeznaczenie.

No, koniec :) wydaje się dużo, ale wiedzcie, że zbierałam je od kilku tygodni. Już mam na wykończeniu kilka następnych produktów, z czego jestem dumna.
Do następnego!

środa, 29 października 2014

Krok po kroku: Złamanie otwarte

Hej :)
Dziś szybki, domowy sposób na efekty specjalne, bez kupowania drogich produktów charakteryzatorskich specjalnie na jedną okazję. Wszystkie potrzebne produkty kupicie w drogerii, sklepie, lub znajdziecie w domu. To nic trudnego, pod warunkiem, że wykażecie się większą inteligencją niż ja, i nie będziecie tego robić na... ręce. Nie wiem, co mi strzeliło do głowy :P mimo, że już przyklejenie chusteczki sprawiło mi nie mały problem, brnęłam dalej. Nie polecam. Dobrze mieć obie ręce wolne.
Pierwszą rzeczką, którą musicie przygotować jest sztuczna krew. Ja swoją przygotowałam wg. poniższego przepisu na zastygającą krew. To mega proste i do tego frajda.
To do roboty:
1. Krok pierwszy - wybrać miejsce gdzie, rzeczywiście przy złamaniu kość może przebić się przez skórę. Ja wybrałam niefortunnie przedramię, przyznaję się do własnej głupoty. Jeśli robicie sobie sami ranę, nie róbcie tego na rękach. Oddzielamy jedną warstwę chusteczki, ważne żeby był to fragment bez żadnych żłobień, malunków it.p. Wydzieramy kawałek o pożądanym kształcie i dopasowujemy do miejsca.
2. Przyklejamy brzegi chusteczki do ręki za pomocą kleju do rzęs. Środek pozostawiamy nie zaklejony.

3. Rozcinamy delikatnie środek nożyczkami. Uważajcie by się nie skaleczyć! Zazwyczaj taką ranę robię z dwóch podłużnych, cienkich kawałków chusteczki i teraz myślę, że to wygodniejszy  i lepszy sposób. Ale zrobiłam tak, więc dalej... Podwijam rozcięte brzegi pod spód i lekko smaruję klejem żeby się trzymały. Teraz ważne jest by ułożyć dobrze brzegi. Mi dziura wyszła za duża, ale jedną ręką nie wiele mogłam zdziałać. Koniec usprawiedliwień :P
4. Dobieramy odpowiedni odcień podkładu do koloru naszej ręki i po wyschnięciu kleju gąbeczką lateksową, pokrywamy całość produktem. Nie polecam pędzla, bo jeśli traficie na niedoschnięty klej, to po pędzlu... Wiem co mówię ;) Przypudrowujemy całość.

5. Czarną kredką do oczu wypełniamy środek rany.
6. Do wykonania imitacji kości będą nam potrzebne najtańsze, byle jakie tipsy. Dwa największe wycinamy na kształt połamanej kości. Moje były bardzo białe i świecące, więc zabrudziłam je lekko żółtym korektorem i przypudrowałam. Wyszły spoko. Przyklejamy klejem do rzęs w wybranym miejscu.
7. I gwóźdź programu - krew! (tu widać, że dziura jest zdecydowanie za duża!) Jeśli krew zdążyła zastygnąć, wystarczy rozpuścić ją w kąpieli wodnej, lub wstawić do mikrofalówki na kilka sekund. Uważajcie potem, żeby ni była zbyt gorąca. Jeśli jest gotowa - zalewamy co się da. Szczególną uwagę poświęćcie środkowi rany i kości, żeby dobrze wtopiły się w całość. Najpierw ciapię gąbeczką robiąc plamy, potem daję jej się rozlać. Krew będzie się lała na wszystkie strony, więc róbcie to nad jakimś ręcznikiem, albo gazetą.

Koniec :) Proste, prawda? Podobną ranę możecie wykonać na dowolnej części ciała, pomijając 'kość'. I nie żałujcie krwi... W końcu to Halloween.

niedziela, 26 października 2014

Krok po kroku: Kostucha

Hej :)
Dzisiejszy makijaż to nie do końca będzie krok po kroku. Starałam się go przedstawić jak najjaśniej, jednak jest on na tyle złożony, że najlepszą opcją byłoby nagranie filmu. Mam nadzieję, że ten 'tutorial' pomoże Wam w skonstruowaniu własnego makijażu na Halloween.
Do stworzenia takiego makijażu potrzeba niewiele: jasny podkład, jasny lub transparentny puder, czarna i biała kredka do oczu, czarny, biały i szary cień do powiek. Powinnyście znaleźć to wszystko we własnej kosmetyczce. Jeśli brakuje Wam podkładu o bardzo jasnym kolorze, a nie chcecie kupować całej buteleczki (to zrozumiałe), zawsze w drogerii możecie poprosić Panią o darmową próbkę ;) nie powinno być problemu.
1. Ja zamiast podkładu zastosowałam kamuflaż z Kryolan (jeśli też chcecie go użyć, to uważajcie, bo to kosmetyk super ciężki i kryjący! Więc niedoświadczonym nie polecam). Przypudrowałam Kryolan Anti Shine. Powieki pozostawiam bez bazy, w całości zostaną pokryte czarną kredką do oczu i to ona będzie stanowić 'podkład'.
2. Kredką do oczu szkicuję delikatnie niezbędne kontury. Tu należy wykazać się cierpliwością, jest to moment kluczowy. Sprawdźcie, czy wszystko jest równo. W momencie wypełniania będzie już tylko moment na delikatne poprawki.
3. Od boku wygląda to tak. Zaczynamy wypełniać plamy, które mają być całkowicie czarne, czyli oczodoły, nos i miejsce między kością jarzmową a żuchwą. Linie wodną pozostawiam wolną od czerni. Maluję ją białą kredką.
4. Puchatym pędzelkiem i czarnym cieniem utrwalam czarne plamy. Uważajcie by nic Wam się nie osypało, bo może dojść do małej katastrofy ;)
5. Na koniec szarm cieniem i małym pędzelkiem kulkowym rozcieram drobne kreski, cienie. Przy malowaniu 'zębów' polecam użyć cienkiego pędzelka do eyelinera. Pędzlem do bronzera i odrobiną szarości podkreślam skronie. Na koniec przejechałam jeszcze czarną kredką po wewnętrznej części warg, a 'zęby' musnęłam białym cieniem.

I w zasadzie to już wszystko :) Niby skomplikowany, ale zmieścił się w kilku krokach. Mam nadzieję, że w miarę jasno przekazałam Wam wszystkie niezbędne informacje.
Trenujcie przed Halloween!

czwartek, 16 października 2014

Manifest kobiecości - perfumy

Popełniłam zakupy...
Wisiały one w mojej głowie od ponad roku, ale nie ukrywam, że zakup drogich, ekskluzywnych perfum nie jest dla mnie decyzją jednej chwili. Tak więc, skoro już byłam pewna, że to te jedyne, najlepsze, że z nimi wytrzymam i trafiła się okazja - to zamówiłam :D
Całe zamówienie prezentuje się tak (od dołu):

- próbka 5 ml przepięknych perfum, które poznałam dzięki koleżance i znalazły się na mojej liście życzeń, ale to kiedyś :P Shiseido Zen, to zapach z serii tych 'gryzących', tak ja je określam. A to opis z wizaz.pl:

"To już trzecie perfumy Shiseido o tej samej nazwie. Pierwsze pojawiły się w roku 1964 i były drzewno-aldehydowym, wytwornym, raczej wieczorowym zapachem. Drugie, które miały premierę w 2000 roku, to aromat białych kwiatów i piżma, subtelny lecz trwały. W tym roku do sprzedaży wchodzi nowa wersja Zen.
Tym razem zapach odznacza się głęboką promienną zmysłowością, która przemienia się w świeżą nawoczesną słodycz, otulając woalem rozkoszy. Woda ma przywodzić na myśl radość, a dzięki unikalnej kompozycji antystresowej, opatentowanej przez Shiseido, także wprawiać w radosny stan."

Jest tylko jeden minus... Atomizer nie działa. Ale coś wykombinuję ;)

- darmowa próbka 2 ml Avene Cicalfate, antybakteryjny krem gojący do skóry wrażliwej i podrażnionej. Prezent można było wybrać z pośród kilku, ja byłam ciekawa tego produktu od dawna.

- Travalo - skoro już kupiłam drogie perfumy to nie wyobrażam sobie nosić całego flakonu w torebce! Tak postanowiłam po małym upadku torebki koleżanki, w której były perfumy Channel...
To nic innego, jak atomizer do którego możemy sami zaaplikować ulubione perfumy przez specjalny otworek. Jego koszt wynosi ok. 50 zł, ale na iperfumy.pl udało mi się go dorwać za 38 zł.

- I gwóźdź programu - Yves Saint Laurent, Manifesto. Jego nuty zapachowe to:

Głowa: bergamotka, czarna porzeczka, zielona nuta

Serce: jaśmin, konwalia

Podstawa: drzewo sandałowe, wanilia, fasola Tonka, cedr


Dla mnie najbardziej kobiecy zapach, jaki przyszło mi wąchać. Jednocześnie nie jest dla mnie duszący, zbyt słodki, choć słodki jest, czy babciny, jak w wypadku chyba wszystkich Channel. Zdecydowanie uwodzicielski. Wyraźnie wyczuwalne są tu wanilia i porzeczka (ale nie każdy wyczuwa porzeczkę). To zapach, który się albo kocha, albo nienawidzi. Niektórzy porównują go do dużo tańszych perfum Beyonce, jednak ja się wielkiego podobieństwa nie doszukałam. Pewnie jest to spowodowane tym, że Manifesto na każdym pachną nieco inaczej.
Jest bardzo trwały, ubrania pachną przez kilka dni.
No i ten boski flakon! Nie mogę się napatrzeć, iście kobiece i z akcentem w moim ulubionym kolorze :)
Ja zamówiłam pojemność 50 ml co kosztowało mnie 156 zł. Przykładowo w Douglas, za tę samą pojemność zapłacimy 379 zł... Nie wiem, skąd ta przebitka i mam pewność, że moje nie są podróbką, zapach, trwałość, opakowanie, wszystko się zgadza.

Jeśli podobają Wam się drogie perfumy, to polecam Wam szukać okazji w internecie. Może nie koniecznie na allegro, ja się boję, po paru przygodach :P ale zdecydowanie warto na stronach, jak np. iperfumy.pl (nie, nie jestem sponsorowana). Dodatkowo przy zamówieniu dostępna jest opcja ubezpieczenia przesyłki za 3 zł. Myślę, że to fajna opcja :)

Pozdrawiam,
A.