wtorek, 19 sierpnia 2014

Bubel: Eveline Slim Extreme 4D, Argan Oil, Termoaktywne Serum wyszczuplające

Hej dziewczyny.
Dziś po raz pierwszy przychodzę do Was z bublem kosmetycznym, który przyszło mi nabyć na promocji w Rossmanie. Mowa o serum wyszczuplającym z Eveline. Seria produktów wyszczuplających tej firmy pewnie jest Wam świetnie znana. Jedne super, drugie nieco gorsze, ale tego się nie spodziewałam...
To nie pierwsze moje opakowanie produktu z serii Slim Extreme, więc zachęcona promocją sięgnęłam po ten konkretny produkt. W końcu co może pójść nie tak? Wiadomo, że obietnice typu 'rzeźbi i modeluje sylwetkę', 'skutecznie redukuje cellulit' to raczej spełnią się na siłowni, nie po posmarowaniu kremem. Jednak 'wyraźnie wygładza skórę' - ooo tak! A ja to uwielbiam.
Opakowanie wręcz krzyczy:
- termoaktywne serum wyszczuplające!
- innowacja z olejkiem arganowym!
- antycellulit!
- rzeźbi, modeluje!
- 24-karatowe złoto!
- jeszcze do tego 50 ml gratis!
- promocja - jedyne 17 zł!
- Slim Extreme aż 4D
- kwas hialuronowy
Do tego pięknie pachnie i ma złote drobinki. No będę, jak z Photoshopa... Biorę!

Wieczór dnia następnego - pora wypróbować to cudo. Standardowa rutyna: ćwiczenia -> prysznic -> balsam... No i tu zaczęło się piekło. Przy pierwszym kontakcie ze skórą poczułam delikatny chłód, po ok. 2 min. - ciepło, cieplej, gorąco... PARZY! Skacze, dmucham, masuję i nic. Wiatrak? Nieco lepiej. Prysznic? Nic nie dał. Łzy w oczach, frustracja. Miałam wrażenie, że ktoś wsadził mnie do wanny z wrzątkiem.
Czytam więc etykietę:
'... Przyjemne uczucie ciepła i lekkie zaczerwienienie jest gwarancją natychmiastowego działania...'
Jakie uczucie??!!
'... Ciepło utrzymuje się przez ok. 30-40 min. ...'
Ok, jeszcze tylko pół godziny. Wiatrak i coś na odwrócenie uwagi.
Po obiecanych 30 min. uczucie płonięcia żywcem minęło.

Nie wyobrażam sobie użyć tego produktu ponownie. Jak zadowolona byłam z kilku innych 'sióstr' z rodziny Slim Extreme, tak to wg. mnie nie powinno znaleźć się na półkach sklepowych. Produkt niestety nie doczekał się jeszcze recenzji na Wizaz.pl, więc nie wiedziałam czego się spodziewać, a nie byłam zbyt dociekliwa by szperać po blogosferze. 
Producent podkreśla na odwrocie opakowania, że produktu tego nie należy stosować podczas ciąży oraz w okresie karmienia. Ze względu na swoje ROZGRZEWAJĄCE właściwości nie nadaje się także dla osób ze skórą wrażliwą, skłonną do pękania naczynek lub powstawania żylaków. Ja bym jednak napisała, że dla nikogo.
Szkoda, że 17 zł pójdzie w śmietnik. Być może oddam balsam komuś, kto nie ma przeciwwskazań, by sprawdzić, czy u innych ten produkt wywoła podobne wrażenie.
Niestety nie polecam...

czwartek, 7 sierpnia 2014

Ulubieńcy lipca!

Hej dziewczyny!
Postanowiła wprowadzić na swojego bloga ulubieńców miesiąca. Nie wiem, czy będą się oni pojawiać regularnie, bo nie zmieniam co miesiąc kosmetyków, a nie wszystkie nowości zasługują na takie miano. Na pierwszych ulubieńców ciężko było mi się zdecydować, bo chciałabym Wam pokazać połowę moich kosmetyków, ale po dłuższym zastanowieniu wyodrębniłam te, które najczęściej używałam w tym miesiącu, sprawiły mi największą radość i spełniły moje wymagania estetyczne.
Tak oto powstała moja lipcowa siódemka wspaniałych:
Zacznę od kolorówki, a dokładniej od bronzera Egypt Wonder Sport Duo. Był to prezent i nie wiem, czy można go dostać stacjonarnie. Wydaje mi się, że nie. Cena... Byłam w wielkim szoku, gdy wyszukałam cenę w internecie, wynosi ona ok. 90 zł! Ale po wielokrotnym użyciu już wiem za co musimy tak słono zapłacić :)
Po otwarciu wyłania nam się podwójny bronzer w przepięknych chłodnych odcieniach. Na nim wytłoczone logo firmy. Przyznam, że wygląda to bardzo ładnie i ekskluzywnie. Ale nie w tym rzecz. Bronzery mają świetne kolory, zero drobinek, nakłada się je bajecznie, nie robią plam i utrzymują się przez cały dzień. Ja jako bladzioch oświadczam, że znalazłam idealny jasny bronzer dla mnie. Świetnie się też sprawdzają razem podczas konturowania.
Ahh Mary-Lou... Tak, kupiłam to cudo i kieszeń mnie bolała dopóki nie spróbowałam, no bo potem była już wielka miłość, a miłość wszystko wybacza :P nawet te 67 zł. Wiem, że na zdjęciu nie widać mocy tego rozświetlacza, ale możecie mi wierzyć, efekt jest piękny. Rozświetlacz tworzy taflę, która wygląda bardzo naturalnie, gdy nałożymy cienką warstwę. Możemy nałożyć też więcej produktu, ale to raczej na baaardzo specjalne okazje ;) Produkt jest bardzo drobno zmielony, nie wygląda jak brokat. Bardzo ładny efekt tworzy w słońcu. Jeśli jesteście fankami rozświetlenia, to uważam, że warto posiadać The Balm Mary-Lou Manizer.
Kolejny wielki ulubieniec! Lovely Curling Pump Up Mascara. Dla odmiany - bardzo tani. Koszt to ok. 9 zł. Dorównał mojemu ukochanemu MF 2000 Calorie, jeśli go nie przebił ;) Maska ma sylikonową szczoteczkę w kształcie banana, czyli dokładnie to czego do tej pory nienawidziłam. Ale kobieta zmienną jest. Maska działa cudownie! Jest intensywnie czarna, pogrubia rzęsy, wydłuża i podkręca! Tak, utrzymuje podkręcenie. Muszę podkreślić, że ja zawsze nakładam dwie warstwy. Szczotka idealnie wpasowuje się w kształt oka, jestem nią w stanie dokładnie wytuszować każdą rzęsę. Uwielbiam!
Przejdźmy do pielęgnacji, a tu Sylveco odżywcza pomadka z peelingiem. Odkąd wypróbowałam pomadki Sylveco (pierwsza była cynamonowa) uznałam, że nigdy nie wrócę do Nivei, Carmexów i innych drogeryjnych pomadek. To jest odżywienie! Moje usta nigdy nie były tak miękkie i gładkie. Ta pomadka pachnie migdałami z cukrem, przepięknie. A peelinguje, dla tego, że na prawdę ten cukier ma :) Byście uwierzyły w fakty, a nie tylko moje słowa, oto skład: olej sojowy, wosk pszczeli, olej z wiesiołka, cukier trzcinowy, lanolina, masło kakaowe, masło karite, betulina, wosk carnauba, olejek z gorzkich migdałów. Sama natura :) A ja to sobie cienię. Jak już o cenie mowa to od 9 do 11 zł, w zależności od miejsca.
Olejek z drzewa herbacianego. Kolejny cud natury, który leczy moją twarz z niedoskonałości. Mój akurat z The Body Shop bo był w promocji, ale marka nie jest istotna. Olejek ma działanie przeciwbakteryjne, przeciwgrzybiczne i przeciw wirusowe, normalizuje pracę gruczołów łojowych, działa ściągająco i regenerująco, odświeża i skutecznie pozbawia zanieczyszczeń nie wysuszając przy tym. Stosowany w leczeniu trądziku, łojotoku, łupieżu. Chyba nie muszę nic dodawać... Produkt broni się sam! Do najtańszych nie należy, ale jest wydajny, używamy dosłownie odrobiny.
Lato w pełni, mam nadzieję, że i Wy pamiętaliście o filtrach ;) ja szukałam zastępcy dla matującego filtra z Vichy, na którym strasznie ważył mi się podkład. Znalazłam - La Roche-Posay Anthelios XL SPF 50+. Jest dla mnie idealny, łatwo się rozprowadza, nie roluje się, delikatnie bieli, ale mi to nie przeszkadza. Świetnie nadaje się pod podkład. Dobrze chroni, moja twarz jest tylko odrobinę ciemniejsza i to raczej dla tego, że kilka razy zapomniałam go nałożyć. Nie matowi tak jak Vichy, ale się nie świeci. Mat jest minimalny. Jedynym wielkim minusem jest cena... Ja kupiłam go w promocji za 59,99 zł w Superpharm, ale wszyscy dobrze znamy przeceny w tej drogerii :P If you know what I mean... W internecie możemy znaleźć go w cenie 60-70 zł.
Ten żel-krem jest świetny, ale ze względu na cenę, będę szukać dalej.
Ostatni ulubieniec to woda termalna Uriage. Znacie już ten produkt? Może dla niektórych brzmi dziwnie - poco komu woda w sprayu? Jednak woda termalna ma raczej niewiele wspólnego ze zwykłą kranówą. Ma ona działanie nawilżające, koi podrażnienia, idealna dla skór suchych, wrażliwych, skłonnych do podrażnień. Świetnie się sprawdza w upały, przy opalaniu, nie tylko ze względu na odświeżenie, ale właśnie na właściwości. U mnie sprawdza się wspaniale, ale jak ktoś słusznie zauważył - często zauważamy dobroczynne właściwości wody termalnej, dopiero gdy przestaniemy jej używać ;) Ja polecam Wam Uriage, jest niedroga (ja za 300 ml płacę ok 29 zł online) i nie trzeba jej osuszać.
To już wszyscy moi ulubieńcy lipca. Mam nadzieję, że spodoba Wam się ta seria. Pamiętajcie, że produkty, które tu pokazuję to nie wszyscy moi ulubieńcy, a jeśli jakiś produkt nie pojawi się w następnych, to nie znaczy, że już go nie polecam ;) Za każdym razem będę się starała pokazać coś innego, ale nie wymuszonego.
Jeśli podoba Wam się ten pomysł, to oczekujcie kolejnych ulubieńców już za miesiąc!

wtorek, 5 sierpnia 2014

Krok po kroku: Summer night

Hej Piękności :)
Ostatnio było delikatnie to dziś postanowiłam poszaleć z kolorami i wykończeniami. Sumer night to moja inspiracja słońcem zachodzącym na spokojnym morzem, za którym w tym roku tęsknię, bo nigdzie nie jadę :( Zapraszam na mój mały manifest.
Powieka przygotowana, brwi pomalowane, to do dzieła:
W zewnętrzny kącik wciskam piękny perłowy granat z Inglota nr 428, rozcieram go w górę i prawie do połowy powieki.
Na środek nakładam złoty cień z Inglota nr 404 i rozcieram go w kierunku wewnętrznego kącika oraz do góry. Miedzianym cieniem Inglot nr 605 łączę złoto z granatem. Wszystko rozcieram tam, by zatrzeć granice.
Wewnętrzny kącik rozświetlam za pomocą metalicznego bardzo jasnego różu z Catrice w kolorze 020 Gold'n Roses. Tym samym miedzianym cieniem podkreślam dolną powiekę łącząc ją w zewnętrznym kąciku z granatem. Przestrzeń pod łukiem brwiowym podkreślam jasnym beżem Inglot 351 i rozcieram nim granice pozostałych cieni.
Makijaż oka wykańczam nakładając na linię wodną brązową kredkę, na górnej powiece maluję kreskę czarnym eyelinerem i mocno tuszuję rzęsy.
Całość dopełniam brzoskwiniowym różem Inglot AMC 68 i pomadką nude Golden Rose nr 104.

Pozostałe kosmetyki:
Podkład Rimmel Stay Matte - 091 Light Ivory
Rozświetlający korektor pod oczy z Hean 04 Light
Paint Pot MAC w kolorze Painterly
Puder sypki Max Factor Translucent
Rozświetlacz The Balm - Mary-Lou Manizer
Bronzer Egypt Wonder paleta Sport Duo
Paletka cieni do brwi Catrice

Mam nadzieję, że podoba Wam się ten makijaż i będzie dla Was inspiracją. Tymczasem cieszcie się wakacjami i malujcie się ;)

sobota, 2 sierpnia 2014

Krok po kroku: prosty makijaż na ważny dzień - moja metamorfoza

Hej :)
Ostatnio miałam kilka ważnych i stresujących dni. Każda z nas chce w tedy wyglądać dobrze, ale stres utrudnia nam zadanie. Postanowiłam wypracować dla siebie make up, który będzie prosty, ale efektowny i trwały. Pominęłam w nim elementy, które mogły z jakiegoś powodu nie wyjść lub nie zawsze dodają mi pewności siebie. Kolejnym ważnym kryterium była pogoda. Makijaż miał być lekki i sprawdzić się w upalne dni.
Warunki określone? Można przejść do dzieła.
A oto i ja 'przed' i 'po'. Wybaczcie mi jakość zdjęcia po, światło nie było łaskawe :/

Dziś zacznę od twarzy, gdyż w tym tutorialu nie chodzi tylko o oczy, ale o całą twarz. Moja cera jest zaczerwieniona, tym bardziej w letnie, gorące dni i gdy się denerwuję, dla tego postanowiłam zastosować zieloną bazę pod makijaż, by zneutralizować czerwoności. Ja nałożyłam ją na całą twarz, ale jeśli nie macie takiego problemu na całej twarzy, zastosujcie zieloną bazę tylko na wybrane miejsca.
Na bazę nałożyłam lekki krem bb z Bell, ale firma jest nie istotna. Nałóżcie swój ulubiony podkład/krem bb, byleby był lekki. Większe zmiany lepiej zakryć dobrze kryjącym korektorem niż nakładać kolejną warstwę podkładu.
W okolice oczu i nosa zastosowałam również lekki, rozświetlający korektor pod oczy (mój jest z Hean). Na powieki tradycyjnie mój ulubiony Paint Pot z MAC w kolorze 'Painterly'.
Całość utrwaliłam pudrem bambusowym z Biochemii Urody. Jest on dla mnie teraz wystarczjący, ale jeśli wy potrzebujecie mocniejszego zmatowienia, użyjcie swojego ulubionego pudru matującego. Ja polecam Stay Matte z Rimmel. Mógłby być też Anti Shine z Kryolan, ale pamiętajcie, że wystarczy jego minimalna ilość, bo jest baaaardzo silnie matujący.
Brwi podkreśliłam w mój ulubiony sposób, który opisałam tutaj.
Teraz możemy przejść do oczu :)


Powieka przygotowana, brwi zrobione, dalej...
W wewnętrznym kąciku oka nakładam jasny, beżowy cień 'Bow' z palety Sleek - Oh So Special. Rozcieram go do 1/3 długości górnej i dolnej powieki. Ten sam cień kładę pod łukiem brwiowym.
Załamanie powieki podkreślam brązem 'Boxed' z palety Sleek - OSS. Pamiętajcie by nie schodzić nim zbyt nisko w zewnętrznym kąciku.
Na powiece ruchomej wylądował mój ostatnio ulubiony odcień chłodnego złota nr 84 'Me me' od Pierre Rene. Puchatym pędzelkiem rozcieram granice.
Czarną kredką maluję cienką kreskę wzdłuż linii rzęs i wyciągam ją w zewnętrznym kąciku pamiętając, żeby nie była zbyt gruba. Makijaż ma być w miarę delikatny. Kreska zagęści linię rzęs i otworzy oko.
Na cienki pędzelek nabieram czarny cień 'Noir' z palety Sleek - OSS. Rozcieram nim kreskę, a resztką cienia podkreślam dolną powiekę do połowy jej długości. Pamiętajcie by połączyć górną kreskę z cieniem na dole, by nie stworzyć dziwnej dziury w zewnętrznym kąciku.
Makijaż oka wykańczam malując linię wodną białą kredką. Tuszuję rzęsy moim ulubionym ostatnio tuszem Lovely 'Pump Up'.
Na usta nakładam pomadkę Maybelline Forever Metallic w kolorze 'Silver Lilac' nr 130. Ma ona prześliczny fioletowy odcień z lekkim blaskiem, ale nie wygląda sztucznie. Jest bardzo kremowa, równo się zjada, więc jestem pewna, że w ważnej chwili nie zostanę z dziwną obwódką w okół ust, lub nie zbierze się w kącikach czy rowkach na ustach. Naokoło ust rozprowadzam beżowy cień 'Bow', by podkreślić je bardziej.
Twarz konturuję jasnym odcieniem brązu Egypt Wonder Sport Duo. Jak widzicie wybieram bezpieczny wariant, by uniknąć ciemnego brązowego 'placka' na twarzy. To bardzo nieestetyczne i odejmuje nam urody, a także powagi.
Całość spryskuję fikserem do makijażu z Avon by połączyć wszystkie warstwy.

Kilka wskazówek:
1. Pominęłam elementy makijażu, które z różnych powodów mogły się nie udać. Była to kreska eyelinerem. Gdy jesteśmy w stresie, w głowie mamy ważne spotkanie, ręce się trzęsą, poco niepotrzebnie ryzykować, że kreska wyjdzie krzywa, zbyt gruba, lub rozmaże się, gdy puszczą nam nerwy i uronimy łzę ;)
2. Pominęłam elementy, które nie zawsze dodają mi pewności siebie... U mnie to róż. Bywają dni, gdy pomalowana różem, czuję się po prostu, jak klaun :P
3. Zastosowałam lekkie produkty, takie jak krem bb, lekki, rozświetlający korektor pod oczy, a niedoskonałości zakryłam korektorem do tego przeznaczonym.
4. Zastosowałam elementy makijażu, które dodają mi pewności siebie, czyli powiększający makijaż oka, porządnie zrobione brwi, ulubiona pomadka i wykonturowana twarz!
5. Użyłam kosmetyków sprawdzonych, do których mam zaufanie. To ekstremalnie ważne! Chyba, żadna z nas nie chciałaby odkryć po rozmowie o pracę, że podkład ściemniał, pomadka rozlała się na boki, tusz osypał, a wszystkie cienie zwinęły w załamaniu... 

Mam nadzieję, że ten przydługi post pomoże Wam w stworzeniu własnego 'bezpiecznego' makijażu, lub zaadaptujecie moją wersję do swoich potrzeb :)
Bawcie się makijażem.