czwartek, 11 grudnia 2014

Krok po kroku: Świąteczny przepych

Ho ho ho!
Świąteczny konsumpcjonizm już dawno ruszył pełną parą, więc i u mnie coś w klimacie... Inspirowany zimą, mikołajkami, świętami makijaż, czyli biel, czerwień, błysk w charakterystycznym dla mnie przepychu ;) zdecydowanie nie jest to dzienny makijaż, pamiętajcie, że ma on stanowić dla Was inspirację. 

Przygotowałam dwie wersje - jedna z ustami w macie, druga z brokatowym błyszczykiem. Która lepsza? ;)

1. Makijaż zaczynam od oka. Na całą powiekę ruchomą, w wewnętrznym kąciku nakładam białą kredkę Inglot nr 31. Wyciągam ją w zewnętrznym kąciku na kształt kociego oka. Następnie pokrywam ją białym perłowym cieniem z palety 120 cieni.
2. Idąc za powracającymi trendami makijażu lat 60-tych mocno podkreślam ciemnym brązem (z paletki Sleek Oh So Special, kolor Boxed) załamanie powieki wyznaczając wyraźną, graficzną granicę. Pędzelkiem do rozcierania rozprowadzam brąz powyżej namalowanej linii.

3. W między czasie zrobiłam makijaż twarzy i brwi. Przestrzeń pod powieką i ponad wewnętrznym kącikiem pokrywam matowym cieniem ecru  (z paletki Sleek Oh So Special, kolor Bow). Czarnym eyelinerem (żelowy eyeliner Maybelline) maluję kreskę, jak na zdjęciu ;)
4. Na cienki, precyzyjny pędzelek nabieram niewielką ilość czarnego cienia  (z paletki Sleek Oh So Special, kolor Boxed) i wciskam go w granicę brązowego cienia w załamaniu. Małym kulkowym pędzelkiem rozcieram delikatnie linię. W wewnętrzny kącik wciskam rozrobiony z Duraline'm biały brokat, resztki rozprowadzam na 1/4 długości powieki.

5. Na pędzelek od eyelinera nabieram ten sam ciemny brązowy cień i rozcieram nim kreskę na dolnej powiece przedłużając ją w kierunku środka z obu stron. Na linię wodną nakładam białą kredkę Inglot. Pozostało tylko wytuszować rzęsy (Maybelline, The Colossal Volum' Express) i koniecznie dokleić sztuczne.

6. Usta w pierwszej wersji zostały pokryte tylko moją ulubioną czerwienią z Golden Rose Velvet Matte nr 20. W drugiej wersji dołożyłam praktycznie przezroczysty błyszczyk z brokatem z Sephora Brillant a Levres, niestety nr nie podam bo się starł.

Pozostałe kosmetyki użyte w makijażu:
- podkład Bourjois Healthy Mix nr 51
- podkład Rimmel Stay Matte nr 091
- korektor pod oczy Maybelline DREAM LUMItouch 01
- paletka bronzerów Egypt-Wonder Sport Duo
- puder Kryolan Anti-Shine
- rozświetlacz The Balm Mary Lou-Manizer

- matowy neutralny róż Bell nr 3
- paletka cieni do brwi Catrice

Co powiecie na taki 'świąteczny przepych'? :)

wtorek, 2 grudnia 2014

Krok po kroku: Let's play metal!

Hej :)
W końcu wracam z makijażem. Dziś coś w moich klimatach, czyli pobawimy się metalem ;) z odrobiną rdzy i dużą ilością czerni.
Wypadłam trochę z wprawy w pisaniu, więc przechodzę od razu do rzeczy...

1. Zaczynam makijaż od oka, nie od twarzy. Zazwyczaj o tym zapominam, ale to bardzo ułatwia pracę, szczególnie przy takich makijażach, jak dziś. Przygotowuję powiekę nakładając na nią Paint Pot MAC Painterly. Na całą powiekę ruchomą wciskam piękną, mieniącą stal z Catrice Liquid Metal 080 Mauves Like Jagger.
2. Czarną kredką Bourjois Khol&Contour rysuję grubą i mocno wyciągniętą kreskę. Pędzelkiem do eyelinera wciskam w nią czarny cień. Następnie rozcieram pędzelkiem kulkowym od połowy aż do końca. Początek kreski pozostawiam mocny i graficzny.

3. Załamanie podkreślam ceglasto czerwonym cieniem z paletki 180 cieni, więc nr nie podam niestety. Chodzi po prostu o rudy odcień ;) Rozcieram go w górę, a w zewnętrznym kąciku łączę z kreską.
4. Zanim skończyłam makijaż oka - wykonałam makijaż twarzy oraz brwi. Następnie czarną kredką podkreśliłam dolną powiekę i linię wodną. Kredkę roztarłam z odrobiną czarnego cienia, tak by stworzyć efekt mocno podkreślonego oka. Przy wewnętrznym kąciku oka roztarłam nieco tego samego stalowego cienia. Sam wewnętrzny kącik i przestrzeń pod łukiem brwiowym podkreśliłam matowym, szampańskim cieniem Inglot nr 111.

5. Pozostało tylko wytuszować rzęsy - i tu u mnie nowość, którą myślałam, że znienawidzę, a pokochałam strasznie - Maybelline The Colossal Volum' Express. Co prawda tak wielką szczotką można by spokojnie zęby umyć, ale po odkryciu jej cudownych właściwości jestem w stanie jej to wybaczyć... No i doklejamy rzęsy - obowiązkowo! U mnie jakieś tanie z Hebe, ale są świetne.

Pozostałe kosmetyki użyte w makijażu:
- podkład Bourjois Healthy Mix nr 51
- podkład Rimmel Stay Matte nr 091
- korektor pod oczy Maybelline DREAM LUMItouch 01
- paletka bronzerów Egypt-Wonder Sport Duo
- puder Kryolan Anti-Shine
- rozświetlacz The Balm Mary Lou-Manizer
- róż Inglot AMC 68
- błyszczyk Inglot Toffee

To tyle :) Mam nadzieję, że ten mocny makijaż zainspiruje Was do stworzenia swoich wieczorowych kreacji.
Trzymajcie się!

poniedziałek, 24 listopada 2014

Zdenkowani ulubieńcy!

Hej!
Dziś mój ulubiony rodzaj postu, czyli projekt denko - czyli zużywamy kosmetyki, po to by móc je zastąpić nowymi. I tak zamiast 10 otwartych tuszy, 5 balsamów i innych, zużywam jeden-dwa do końca, a w nagrodę mogę otworzyć nowy :) nic się nie marnuje, a ja mogę spokojnie obserwować działanie danego kosmetyku. Myślę, że to też dobrze obrazuje ile czego zużywam i do czego wracam.
Dziś sami ulubieńcy. Trafił się jeden bubel, ale pojawi się on w osobnym poście o porażkach zakupowych...

Ale w tym poście poleją się hektolitry słodkich słów, więc jeśli jesteście ciekawi co mnie tak rozanieliło to zapraszam poniżej :D Na początek pielęgnacja:

1. Woda termalna Uriage - czy ja muszę coś dodawać? Rozpisałam się już o niej w ulubieńcach lipca. Kocham! Ostatnio dowiedziałam się o ciekawej definicji wód termalnych - to tak zwana woda ciepła, czyli posiada kilka-kilkanaście stopni na plusie, dzięki czemu rozpuszcza i przyswaja minerały z miejsca swojego wydobycia. Dla tego jest ona tak wyjątkowa :)

2. Sylveco, łagodzący krem pod oczy - ziołowa pielęgnacja: chaber bławatek, świetlik łąkowy, brzoza biała. Bardzo ładnie nawilżał okolicę pod oczami, przynosił ukojenie. Poprawił sprężystość skóry okolic oczu. Mimo młodego wieku, borykam się z głębokimi zmarszczkami pod oczami, i nie łudźmy się, żaden krem tego nie zlikwiduje, jednak niewątpliwie wydają się one nieco wygładzone dzięki poprawie napięcia skóry. Bardzo polecam!

3. Hydrolat lawendowy z Biochemii Urody - lawenda ma cudowne działanie na skórę, łagodzi podrażnienia, przyspiesza gojenie drobnych ranek, działa antyseptycznie, regenerująco. Od wieków ceniona w kosmetyce i farmacji. I do tego ten zapach. Zawsze myślałam, że go nie lubię, a tu proszę :) koi zmysły...

4. Płyn wzmacniający do włosów z Biochemii Urody - niestety tym razem nie mogę pochwalić się efektami jego działania, bo używałam go jak mi się przypomniało... Ale W zeszłym roku używałam go regularnie i byłam w szoku, gdy przy drugiej buteleczce na mojej głowie zauważyłam już spora 'baby hair'. Życzcie mi wytrwałości... Może moje jesienne linienie zmotywuje mnie do powrotu do tego produktu :)

5. Płyn micelarny Ideal Soft, L'Oreal - No uwielbiam, świetnie zmywa, nie podrażnia, nie jest drogi. Na razie do niego nie wracam, bo testuję osławionego Garniera, ale szczerze polecam!

6. Dove, Silky Shimmer, balsam nawilżający - używałam latem i sprawdził się wybitnie dobrze, fajnie nawilżał, szybko się wchłaniał. Nie spodziewałam się, że balsam tej firmy zaskoczy mnie tak pozytywnie. W składzie nie uświadczymy olejów mineralnych, których szczerze nienawidzę i ich obecność na początku składu w kosmetykach nawilżających uważam za oszustwo, dające wrażenie wygładzenia. A ja nie chcę wrażenia, ja chcę działanie! Oczywiście nie jest to skład marzeń, ale za tą cenę i z takim działaniem - kupuję to. W produkcie zatopiony jest mikro brokat, który nadaje pięknego blasku skórze.

7. Olej arganowy spożywczy - kupiłam go z myślą o olejowaniu włosów. Dlaczego spożywczy? Bo jest o niebo tańszy. Ale nie nakładajcie go na twarz - w przeciwieństwie do kosmetycznego jest nieoczyszczony i najprawdopodobniej Was zapcha. Natomiast na moich lichutkich włosach sprawdził się nieziemsko, włosy były mięciutkie, jak u kotka... I na tym chyba zakończę swój komentarz :P

Uff, tyle pielęgnacji. Czas na kolorówkę, a tu już tylko 2 rzeczy. Wytrwacie ;)

8. Korektor pod oczy NYX HD - którego szczegółową recenzję znajdziecie tutaj. Ja tylko podtrzymuję swoją opinię - uwielbiam!

9. To również korektor pod oczy Bell, BB Cream, lightening, 7in1 Eye Concealer - lubię go tak samo mocno jak NYX, z tą różnicą, że ten jest zdecydowanie lżejszy i rozświetlający, mam wrażenie nawilżenia, przy jego aplikacji. Nie jest tak suchy w wykończeniu jak NYX. Kryje lżej, ale nie słabo. No i odcień 010 jest bardzo jasny. Moim zdaniem są to dwa zupełnie różne produkty, i każdy bardzo dobrze spełnia swoje przeznaczenie.

No, koniec :) wydaje się dużo, ale wiedzcie, że zbierałam je od kilku tygodni. Już mam na wykończeniu kilka następnych produktów, z czego jestem dumna.
Do następnego!

środa, 29 października 2014

Krok po kroku: Złamanie otwarte

Hej :)
Dziś szybki, domowy sposób na efekty specjalne, bez kupowania drogich produktów charakteryzatorskich specjalnie na jedną okazję. Wszystkie potrzebne produkty kupicie w drogerii, sklepie, lub znajdziecie w domu. To nic trudnego, pod warunkiem, że wykażecie się większą inteligencją niż ja, i nie będziecie tego robić na... ręce. Nie wiem, co mi strzeliło do głowy :P mimo, że już przyklejenie chusteczki sprawiło mi nie mały problem, brnęłam dalej. Nie polecam. Dobrze mieć obie ręce wolne.
Pierwszą rzeczką, którą musicie przygotować jest sztuczna krew. Ja swoją przygotowałam wg. poniższego przepisu na zastygającą krew. To mega proste i do tego frajda.
To do roboty:
1. Krok pierwszy - wybrać miejsce gdzie, rzeczywiście przy złamaniu kość może przebić się przez skórę. Ja wybrałam niefortunnie przedramię, przyznaję się do własnej głupoty. Jeśli robicie sobie sami ranę, nie róbcie tego na rękach. Oddzielamy jedną warstwę chusteczki, ważne żeby był to fragment bez żadnych żłobień, malunków it.p. Wydzieramy kawałek o pożądanym kształcie i dopasowujemy do miejsca.
2. Przyklejamy brzegi chusteczki do ręki za pomocą kleju do rzęs. Środek pozostawiamy nie zaklejony.

3. Rozcinamy delikatnie środek nożyczkami. Uważajcie by się nie skaleczyć! Zazwyczaj taką ranę robię z dwóch podłużnych, cienkich kawałków chusteczki i teraz myślę, że to wygodniejszy  i lepszy sposób. Ale zrobiłam tak, więc dalej... Podwijam rozcięte brzegi pod spód i lekko smaruję klejem żeby się trzymały. Teraz ważne jest by ułożyć dobrze brzegi. Mi dziura wyszła za duża, ale jedną ręką nie wiele mogłam zdziałać. Koniec usprawiedliwień :P
4. Dobieramy odpowiedni odcień podkładu do koloru naszej ręki i po wyschnięciu kleju gąbeczką lateksową, pokrywamy całość produktem. Nie polecam pędzla, bo jeśli traficie na niedoschnięty klej, to po pędzlu... Wiem co mówię ;) Przypudrowujemy całość.

5. Czarną kredką do oczu wypełniamy środek rany.
6. Do wykonania imitacji kości będą nam potrzebne najtańsze, byle jakie tipsy. Dwa największe wycinamy na kształt połamanej kości. Moje były bardzo białe i świecące, więc zabrudziłam je lekko żółtym korektorem i przypudrowałam. Wyszły spoko. Przyklejamy klejem do rzęs w wybranym miejscu.
7. I gwóźdź programu - krew! (tu widać, że dziura jest zdecydowanie za duża!) Jeśli krew zdążyła zastygnąć, wystarczy rozpuścić ją w kąpieli wodnej, lub wstawić do mikrofalówki na kilka sekund. Uważajcie potem, żeby ni była zbyt gorąca. Jeśli jest gotowa - zalewamy co się da. Szczególną uwagę poświęćcie środkowi rany i kości, żeby dobrze wtopiły się w całość. Najpierw ciapię gąbeczką robiąc plamy, potem daję jej się rozlać. Krew będzie się lała na wszystkie strony, więc róbcie to nad jakimś ręcznikiem, albo gazetą.

Koniec :) Proste, prawda? Podobną ranę możecie wykonać na dowolnej części ciała, pomijając 'kość'. I nie żałujcie krwi... W końcu to Halloween.

niedziela, 26 października 2014

Krok po kroku: Kostucha

Hej :)
Dzisiejszy makijaż to nie do końca będzie krok po kroku. Starałam się go przedstawić jak najjaśniej, jednak jest on na tyle złożony, że najlepszą opcją byłoby nagranie filmu. Mam nadzieję, że ten 'tutorial' pomoże Wam w skonstruowaniu własnego makijażu na Halloween.
Do stworzenia takiego makijażu potrzeba niewiele: jasny podkład, jasny lub transparentny puder, czarna i biała kredka do oczu, czarny, biały i szary cień do powiek. Powinnyście znaleźć to wszystko we własnej kosmetyczce. Jeśli brakuje Wam podkładu o bardzo jasnym kolorze, a nie chcecie kupować całej buteleczki (to zrozumiałe), zawsze w drogerii możecie poprosić Panią o darmową próbkę ;) nie powinno być problemu.
1. Ja zamiast podkładu zastosowałam kamuflaż z Kryolan (jeśli też chcecie go użyć, to uważajcie, bo to kosmetyk super ciężki i kryjący! Więc niedoświadczonym nie polecam). Przypudrowałam Kryolan Anti Shine. Powieki pozostawiam bez bazy, w całości zostaną pokryte czarną kredką do oczu i to ona będzie stanowić 'podkład'.
2. Kredką do oczu szkicuję delikatnie niezbędne kontury. Tu należy wykazać się cierpliwością, jest to moment kluczowy. Sprawdźcie, czy wszystko jest równo. W momencie wypełniania będzie już tylko moment na delikatne poprawki.
3. Od boku wygląda to tak. Zaczynamy wypełniać plamy, które mają być całkowicie czarne, czyli oczodoły, nos i miejsce między kością jarzmową a żuchwą. Linie wodną pozostawiam wolną od czerni. Maluję ją białą kredką.
4. Puchatym pędzelkiem i czarnym cieniem utrwalam czarne plamy. Uważajcie by nic Wam się nie osypało, bo może dojść do małej katastrofy ;)
5. Na koniec szarm cieniem i małym pędzelkiem kulkowym rozcieram drobne kreski, cienie. Przy malowaniu 'zębów' polecam użyć cienkiego pędzelka do eyelinera. Pędzlem do bronzera i odrobiną szarości podkreślam skronie. Na koniec przejechałam jeszcze czarną kredką po wewnętrznej części warg, a 'zęby' musnęłam białym cieniem.

I w zasadzie to już wszystko :) Niby skomplikowany, ale zmieścił się w kilku krokach. Mam nadzieję, że w miarę jasno przekazałam Wam wszystkie niezbędne informacje.
Trenujcie przed Halloween!

czwartek, 16 października 2014

Manifest kobiecości - perfumy

Popełniłam zakupy...
Wisiały one w mojej głowie od ponad roku, ale nie ukrywam, że zakup drogich, ekskluzywnych perfum nie jest dla mnie decyzją jednej chwili. Tak więc, skoro już byłam pewna, że to te jedyne, najlepsze, że z nimi wytrzymam i trafiła się okazja - to zamówiłam :D
Całe zamówienie prezentuje się tak (od dołu):

- próbka 5 ml przepięknych perfum, które poznałam dzięki koleżance i znalazły się na mojej liście życzeń, ale to kiedyś :P Shiseido Zen, to zapach z serii tych 'gryzących', tak ja je określam. A to opis z wizaz.pl:

"To już trzecie perfumy Shiseido o tej samej nazwie. Pierwsze pojawiły się w roku 1964 i były drzewno-aldehydowym, wytwornym, raczej wieczorowym zapachem. Drugie, które miały premierę w 2000 roku, to aromat białych kwiatów i piżma, subtelny lecz trwały. W tym roku do sprzedaży wchodzi nowa wersja Zen.
Tym razem zapach odznacza się głęboką promienną zmysłowością, która przemienia się w świeżą nawoczesną słodycz, otulając woalem rozkoszy. Woda ma przywodzić na myśl radość, a dzięki unikalnej kompozycji antystresowej, opatentowanej przez Shiseido, także wprawiać w radosny stan."

Jest tylko jeden minus... Atomizer nie działa. Ale coś wykombinuję ;)

- darmowa próbka 2 ml Avene Cicalfate, antybakteryjny krem gojący do skóry wrażliwej i podrażnionej. Prezent można było wybrać z pośród kilku, ja byłam ciekawa tego produktu od dawna.

- Travalo - skoro już kupiłam drogie perfumy to nie wyobrażam sobie nosić całego flakonu w torebce! Tak postanowiłam po małym upadku torebki koleżanki, w której były perfumy Channel...
To nic innego, jak atomizer do którego możemy sami zaaplikować ulubione perfumy przez specjalny otworek. Jego koszt wynosi ok. 50 zł, ale na iperfumy.pl udało mi się go dorwać za 38 zł.

- I gwóźdź programu - Yves Saint Laurent, Manifesto. Jego nuty zapachowe to:

Głowa: bergamotka, czarna porzeczka, zielona nuta

Serce: jaśmin, konwalia

Podstawa: drzewo sandałowe, wanilia, fasola Tonka, cedr


Dla mnie najbardziej kobiecy zapach, jaki przyszło mi wąchać. Jednocześnie nie jest dla mnie duszący, zbyt słodki, choć słodki jest, czy babciny, jak w wypadku chyba wszystkich Channel. Zdecydowanie uwodzicielski. Wyraźnie wyczuwalne są tu wanilia i porzeczka (ale nie każdy wyczuwa porzeczkę). To zapach, który się albo kocha, albo nienawidzi. Niektórzy porównują go do dużo tańszych perfum Beyonce, jednak ja się wielkiego podobieństwa nie doszukałam. Pewnie jest to spowodowane tym, że Manifesto na każdym pachną nieco inaczej.
Jest bardzo trwały, ubrania pachną przez kilka dni.
No i ten boski flakon! Nie mogę się napatrzeć, iście kobiece i z akcentem w moim ulubionym kolorze :)
Ja zamówiłam pojemność 50 ml co kosztowało mnie 156 zł. Przykładowo w Douglas, za tę samą pojemność zapłacimy 379 zł... Nie wiem, skąd ta przebitka i mam pewność, że moje nie są podróbką, zapach, trwałość, opakowanie, wszystko się zgadza.

Jeśli podobają Wam się drogie perfumy, to polecam Wam szukać okazji w internecie. Może nie koniecznie na allegro, ja się boję, po paru przygodach :P ale zdecydowanie warto na stronach, jak np. iperfumy.pl (nie, nie jestem sponsorowana). Dodatkowo przy zamówieniu dostępna jest opcja ubezpieczenia przesyłki za 3 zł. Myślę, że to fajna opcja :)

Pozdrawiam,
A.

wtorek, 7 października 2014

Krok po kroku: Diabeł tkwi w szczegółach...

Tajemniczy tytuł, ale istotnie - diabeł tkwi w szczegółach. W teorii jest to delikatny, dziewczęcy makijaż, który po dodaniu paru akcentów przemieniłam w mroczny look z pazurem. Uroczy, ale wamp. Może taki make up przyda się Wam na imprezę Halloweenową? Nie każdy chce szaleć z krwawymi stylizacjami ;)
Inspiracją był dla mnie koncert mojego ukochanego zespołu (uwaga, będzie kontrowersyjnie :P) Behemoth. Wiem, że nie każdy przepada za tak mocną muzyką i wyrafinowanym wyrazem artystycznym, ale mam nadzieję, że uszanujecie moje gusta i spojrzycie na to przez pryzmat sztuki, porzucając wszelkie poprawności i poglądy.
Jeśli ciekawi Was, jak powstał ten makijaż, zapraszam do dalszej części :)

1.  Krok pierwszy to oczywiście przygotowanie powieki i pomalowanie brwi, które w tym makijażu są szalenie istotne, mają być mocno wyrysowane, by podkreślić charakter makijażu. Na powiekę ruchomą nakładam szampański, połyskujący cień z palety 28 cieni, więc nie podam Wam konkretnego numeru.
2. W załamanie powieki nakładam szary cień Inglot  nr 349. Prowadzę go też od końca załamania w zewnętrznym kąciku, do miejsca w którym kończy się brew zachowując nieco widoczną dolną krawędź cienia. Rozcieram go również w górę, łącząc z początkiem brwi i nasady nosa. Ma to być delikatny, ale znaczący akcent kolorystyczny nadający głębi i odrobiny srogości spojrzeniu (choć mi jej raczej nie potrzeba :P ).
3. Odrobinę czarnego cienia z palety 28 cieni wpracowuję w samo załamanie powieki, rozcierając do uzyskania grafitu. Na dolnej powiece minimalną ilością tego samego cienia maluję odwróconą jaskółkę. Przestrzeń pod łukiem brwiowym rozjaśniam matowym cieniem koloru ecru.
4. Na górnej powiece maluję cieniutką i mocno wyciągniętą jaskółkę eyelinerem żelowym Maybelline. Zaczynam od długości ok. 1/3 oka.
5. Na koniec biała kredka Inglot na linię wodną, w wewnętrznym kąciku perłowy szampański cień Inglot nr 111. Rzęsy tuszuję Lovely Pump Up Mascara.

Na usta zastosowałam czarną pomadkę z Inglota nr 46. Przy tym kolorze potrzeba skupienia i precyzji podczas nakładania, jak przy intensywnych czerwieniach.
Twarzy nie musiałam rozjaśniać, bo sama jestem bardzo blada. Dla tego wystarczył mocny kontur i rozświetlenie kości policzkowych. Oczywiście pominęłam róż, nie chciałam, aby makijaż stał się 'słodki'.
Ćwiekowa opaska dopełniła stylizacji. Włosy zaczesałam z przedziałkiem na środku, by wyglądały nieco hippie.

Pozostałe kosmetyki użyte w makijażu:
- podkład Bourjois Healthy Mix nr 51
- podkład Rimmel Stay Matte nr 091
- korektor pod oczy Bell BB Cream nr 01
- paletka bronzerów Egypt-Wonder Sport Duo
- puder Rimmel Stay Matte w kolorze Transparent
- paletka cieni do brwi Catrice
- rozświetlacz The Balm Mary Lou-Manizer

Jestem ciekawa, co o tym sądzicie :)
Pozdrawiam!

poniedziałek, 29 września 2014

Krok po kroku: makijaż na początek jesieni

Dzień dobry kochane :)
Piękną mamy pogodę, ale kalendarzowa jesień już zawitała. Skomponowałam makijaż łączący ostatnie promienie lata, jeszcze zielone liście z nadchodzącą szarugą. Powoli dopada mnie chandra więc potrzebowałam energetyzującego makijażu. Mam nadzieję, że się Wam spodoba. Przepraszam za jakość zdjęć, niestety po raz kolejny zwiodło mnie słońce za oknem i postanowiłam robić zdjęcia przy świetle dziennym. Jak zwykle z marnym skutkiem. Robiłam co mogłam by je uratować...
Ale dość narzekania, do rzeczy!
Mój nowy komin musiał się pojawić <3
1. Powiekę przygotowuję nakładając Paint Pot Mac w kolorze Painterly, przypudrowuję. Brwi maluję, jak zwykle ;)
2. Załamanie powieki podkreślam matowym, szarym cieniem Inglot 349. Rozcieram w górę i na zewnątrz uważając by nie wyjechać za nisko.
3. W powiekę ruchomą 'wciskam' cień w odcieniu pięknego, chłodnego złota 'Lounge Lovers' z palety Sleek Del Mar. Nie blenduję go z szarością, staram się zachować granicę między tymi cieniami.
4. Wzdłuż dolnej powieki zastosowałam cień także z palety Sleek Del Mar, odcień 'Blue Marlin'. Nakładam go grubą linią wyciągając jaskółkę w zewnętrznym kąciku. Jasnym matowym cieniem podkreślam przestrzeń pod łukiem brwiowym.
5. Wewnętrznym kącik ozłacam cieniem Inglot 404, wykończenie Pearl.
6. Czas na mocną kreskę w stylu arabskich piękności, czyli na obu powiekach, linii wodnej, wyciągniętą w obu kącikach. Ja użyłam mojego ulubionego eyelinera żelowego z Maybelline.
7. Efekt końcowy makijażu oka, po wytuszowaniu rzęs prezentuje się następująco. Tusz Lovely Pump Up maskara oczywiście ;)

Pozostałe kosmetyki użyte w makijażu:
- podkład Rimmel Stay Matte - 091 Light Ivory
- korektor pod oczy Bell BB Cream Lightening 7in1 Eye Concealer - 010 Light
- puder Kryolan Anti-Shine
- paletka do brwi Catrice Eyebrow Set
- oba odcienie bronzera od Tana Cosmetics Egypt-Wonder Duo
- rozświetlacz The Balm - Mary-Lou Manizer
- pomadka Avon Ultra Colour - odcień Lava Love

Do tego makijażu idealnie nadawałyby się sztuczne rzęsy, ale nie przygotowałam się... Po otworzeniu wszystkich opakowań stwierdziłam, że pora na zakup nowych, bo moje nadają się tylko do kosza.

Mam nadzieję, że wybaczycie mi te dzisiejsze niedociągnięcia. Zapraszam do poprzednich moich postów i oczekujcie na kolejne ;)
Do następnego!

wtorek, 23 września 2014

Wszystko o moich olejach - Olej Rycynowy

Hej :)
Dzisiaj ciąg dalszy serii o moich olejach. Na tapetę wzięłam olej rycynowy, bo wiele mu zawdzięczam, a co dokładnie, tego dowiecie się poniżej... A jak go odkryłam?
Moje włosy nigdy nie grzeszyły ilością, ani objętością. Na dodatek w liceum znęcałam się nad nimi na wszystkie sposoby: suszyłam, prostowałam, tapirowałam, lakierowałam, farbowałam i tak non stop... Gdy w końcu zrozumiałam, że wkrótce zostanę łysa i dostrzegłam opłakany stan mojej czupryny postanowiłam szukać ratunku. Niestety moja wiedza o włosach i ich pielęgnacji była zerowa więc raczyłam je produktami z drogerii, pełnymi sylikonów, SLS'ów, parabenów i alkoholu... Katastrofa!
Na szczęście z pomocą przyszedł mi wspaniały internet. Nie obyło się bez wpadek, ale kilka wizyt u fryzjera i zmiana pielęgnacji na bardziej naturalną zaczęły dawać skutki. Jednak ja chciałam czegoś więcej...
Usłyszałam historię o pewnej Pani po chemioterapii, która cierpliwie miesiącami wcierała olej rycynowy w skórę głowy, a skutek był taki, że cieszyła się potem pięknymi, mocnymi i lśniącymi puklami. Ile prawdy jest w tej historii? Nie wiem. Ale czym prędzej popędziłam do apteki!
Wybaczcie ohydne opakowanie, takie utoki olejów :P

1. Gdzie i za ile?
To pierwsze co mnie w nim zachwyciło to cena, za 100 g dałam jakieś... 7 zł, dostępne też w mniejszym opakowaniu. Wspaniale :D Dostępny chyba w każdej aptece i sklepie zielarskim.

2. Kilka informacji technicznych.
Jest to olej roślinny pozyskiwany z nasion rącznika pospolitego. Ma formę gęstej, przeźroczystej mazi, ma delikatny, prawie niewyczuwalny zapach. Jest silną trucizną!

3. Działanie.
Olej rycynowy ma wszechstronne działanie lecznicze. Działa silnie przeczyszczająco zażywana doustnie, jako gorące okłady sprawdza się m. in. przy wrzodach, chorobach przewodu pokarmowego, bólach głowy, zapaleniu mięśni, na kobiece dolegliwości, i t.d.
Ciężko było mi znaleźć konkretne informacje dotyczące właściwości tego oleju prócz 'jest dobry na włosy...', 'świetnie działa na paznokcie...', i tym podobne. A może byłam zbyt mało dociekliwa? Dla tego wybaczcie, ale będę zmuszona wymienić jego zastosowania bez 'naukowego' poparcia :P

4. Przeciwwskazania!
Nie wolno stosować gorących okładów w trakcie miesiączki. Zakazane jest doustne stosowanie oleju w ciąży, gdyż może powodować powikłania, a nawet poronienia! Kobiety karmiące i dzieci powinny stosować go wyłącznie po konsultacji z lekarzem.

5. Jak stosuję go w pielęgnacji?

- zaczęłam od stosowania na włosy jako maskę, wmasowując z wiarą, że przyspieszy ich wzrost. Można też stosować na końcówki w celu ich nawilżenia. Niestety nie wytrwałam, nie potrafię regularnie dbać o włosy :P ale...

- ...na pewno włosy by urosły i to super jakości, bo od roku stosuję go namiętnie na brwi i rzęsy, które były przeciętne, cienkie i mało widoczne. I tu już gwarantuję Wam, jeśli wykażecie się wytrwałością i regularnością już po miesiącu zauważycie różnicę, a po ok. 2 miesiącach będziecie się cieszyć długimi, grubszymi i ciemniejszymi rzęsami. Pędzelkiem nabieram niewielką ilość olejku i smaruję nim brwi, rzęsy traktuję jeszcze mniejszą dawką smarując je u nasady. Należy uważać, by nie dostał się do oka, bo strasznie piecze i może spowodować podrażnienie. Ja jestem zachwycona i gorąco polecam!!!

- świetnie nadaje się na popękaną skórę pięt, kolan i łokci. Należy wcierać kroplę oleju w problematyczne miejsca, a stan skóry poprawi się znacznie. Świetny, jako okłady na spękane stopy.

- pielęgnacja dłoni i paznokci - można wmasowywać w wał paznokciowy, dzięki czemu paznokcie będą rosły mocniejsze. Ja lubię stosować ciepłą, 5-10 minutową kąpiel z oliwy z oliwek, oleju rycynowego i odrobiny cytryny. Potem wmasowuję roztwór i zakładam rękawiczki. Jak nie mam czasu, to po wmasowaniu zmywam nadmiar i już :)

- jako część składowa mieszanki do OCM. Ja nie stosowałam tego w taki sposób, bo należy pomijać okolice oczu, a ja nie lubię 'bawić się' z demakijażem. Jednak stosowałam olej na twarzy i sprawdzał się przy trądziku, łagodząc i przyspieszając gojenie, więc jestem gotowa stwierdzić, że w OCM jego działanie może być podobne.

To już wszystko na temat oleju rycynowego z mojej strony. Polecam Wam serdecznie spróbować, mała buteleczka to koszt ok. 3 zł, czyli żaden, a działa niesamowite rzeczy. Jednak pamiętajcie - zabawa olejami to wyzwanie dla wytrwałych ;) więc życzę Wam tej wytrwałości!
Pozdrawiam

czwartek, 18 września 2014

Wszystko o moich olejach - Olej Kokosowy

Hej dziewczyny :)
Postanowiłam Wam zdradzić 'sekret' mojej pielęgnacji, jakim są oleje. Przygodę z nimi zaczęłam jakieś 3 lata temu, popełniłam wiele błędów, wiele się też nauczyłam. Często działałam na zasadzie prób i błędów, bo nie potrafiłam ogarnąć na raz tej masy informacji na temat wszystkich olejów, co do czego, do jakiej skóry, do jakich włosów, czego się wystrzegać, jak używać, co to da... Uh! No łatwo nie było.
Nie ma szans zmieścić wszystkiego w jednym poście :P więc będzie to seria opisująca osobno każdy z olei, które miałam przyjemność użytkować.

Dziś zacznę od osławionego już OLEJU KOKOSOWEGO. Pokochałam go miłością bezgraniczną, uwielbiam zapach kokosa, a jego działanie tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że to cud natury.
Ale do rzeczy...

1. Rafinowany, czy nierafinowany?
W sklepie możecie spotkać te dwie wersje. Czym się one różnią? Olej nierafinowany to czysty olej kokosowy, nie poddawany obróbce, zachowuje wszystkie swoje właściwości oraz przepiękny zapach :). Rafinowany, czyli 'oczyszczany', przede wszystkim nie pachnie. W procesie rafinacji traci niestety niektóre właściwości.
Który do czego? Do pielęgnacji oraz jedzenia na zimno - nierafinowany! Do smażenia i pieczenia - wystarczy rafinowany, bo w wysokiej temperaturze i tak straci swoje właściwości. Nie wolno doprowadzić do dymienia oleju!

2. Gdzie kupić, i jakiej firmy?
Ja we Wrocławiu kupuję na ul. Jerzmanowskiej 19 w MarketBio, mają też stronę, na której można zamówić wiele ciekawych produktów http://marketbio.pl/ , ale dziś sklepy z bio/eko możecie napotkać na każdym kroku, a w wielu supermarketach powstały osobne stoiska na takie produkty! :D
Mój to BioPlanete, Organiczny Olej Kokosowy, Virgin. Jest olejem spożywczym, można go kupić stosunkowo tanio, za 400 ml ok. 30 zł.

3. Kilka informacji technicznych.
Olej kokosowy w temperaturze poniżej 25°C występuje w postaci białej masy, gdy temperatura wzrośnie powyżej 25°C staje się płynny.
Ma smakowity słodki, kokosowy zapach. Mi przypomina ciasteczka 'kokosanki'.

4. Działanie.
Świetny nawilżacz, posiada właściwości emoliencyjne, czyli natłuszcza, a także pomaga zatrzymać wilgoć w naskórku. Działa antybakteryjnie, przeciwgrzybicznie i antyseptycznie.

5. Jak stosuję go w pielęgnacji?

- olejowanie włosów - nakładam go na włosy, pomijając skórę głowy, powoduje u mnie przetłuszczanie. Pozostawiam go na nich przez co najmniej godzinę, najlepiej pod ręcznikiem, następnie myję włosy dwa razy. Po wyschnięciu są miękkie, lśniące i puszyste. Uwaga! Olej ten sprawdzi się w wypadku włosów niskoporowatych, czyli takich jak moje. Właścicielki średnio i wysokoporowatych będą raczej niezadowolone. Czym jest porowatość włosów? [klik!] 

- demakijaż - ale uwaga! Skóry skłonne do zapychania, jak moja powinny wystrzegać się stosowania go do demakijażu twarzy. Ja Używam go do zmywania makijażu oczu i sprawdza się genialnie!

- po depilacji/goleniu - daje uczucie ulgi, nawilża i pielęgnuje skórę. Miałam problemy z powstawaniem czerwonych kropek po goleniu. Przy stosowaniu oleju kokosowego - problem zniknął.

- zamiast balsamu - ooo tak. Stosuję go po prysznicu na mokre ciało. Rozprowadzam minimalną ilość oleju, zajmuje to o wiele mniej czasu niż mozolne balsamowanie. Nie wycieram ciała ręcznikiem, bo już nie muszę. Dzięki niewielkiej ilości produktu, szybko się wchłania i zaraz mogę zakładać pidżamę bez obaw, że się do mnie przyklei.

- na zmiany skórne - podrażnienia, oparzenia, otarcia, rany, egzemy, uczulenia... Wszystkim polecam olej kokosowy, nie dość, że przynosi ulgę skórze to przez swoje właściwości przyspiesza gojenie ran. Moja cała rodzina i znajomi już wiedzą, że to mały cudotwórca ;)

- na opryszczkę - łagodzi to nieznośne uczucie, przyspiesza jej gojenie, dzięki przeciwwirusowym  właściwościom

6. Jak stosuję go w kuchni?
Mało kto wie, że olej kokosowy jest tłuszczem, który nie przyczynia się do powstawania tkanki tłuszczowej, a przeciwnie, pobudza pobudza przemianę materii i wspomaga jej redukcję :) czy to nie wspaniałe?

- do smażenia/pieczenia - daje niesamowity aromat potrawom, ale trzeba uważać, by nie doprowadzić go do 'palenia'. W tym wypadku używam rafinowanego.

- na kanapkę - pycha! To lepsze i zdrowsze niż margaryna. Dla tych, którzy boją się orientalnego charakteru potraw - wersja rafinowana.



Olej kokosowy ma jeszcze wiele innych wspaniałych właściwości, które z łatwością możecie odnaleźć na stronach typu bio/eko. Ja przedstawiłam Wam moje sposoby na olej kokosowy. Mam nadzieję, że ta seria przekona Was, że czasem nie warto wydawać pieniędzy na kosmetyki o niezrozumiałym składzie, czy drogie, nie do końca działające maści, czy suplementy. Natura daje nam tak dużo, wystarczy tylko po to sięgnąć :)

Pozdrawiam!

wtorek, 9 września 2014

Wakacyjni ulubieńcy, czyli letni 'Must have!'

Hej :)
Mieli być ulubieńcy sierpnia, ale jako że wakacje dobiegły końca, postanowiłam przygotować dla Was ulubieńców lata, czyli kosmetyki, które świetnie sprawdziły mi się o tej porze roku. Nie będę tu mówić o kolorowych lakierach, pomadkach, tylko postaram się skupić na pielęgnacji. Może w przyszłym roku ten post pomoże Wam zdecydować, na co postawić w Waszej letniej pielęgnacji.
Woda termalna Uriage. Pojawiła się w poprzednich ulubieńcach <klik!>, więc nie będę się na jej temat długo rozwodzić. Łączy przyjemne z pożytecznym, czyli nawilżenie z orzeźwieniem i ochłodzeniem :) a czego nam latem bardziej do szczęścia potrzeba?
La Roche-Posay Anthelios XL SPF 50+, czyli filtr do twarzy. Ten produkt także pojawił się w ostatnich ulubieńcach  <klik!>, więc szybko: chroni skórę przed promieniami UVB i UVA, świetnie sprawdził się pod makijażem, nie powodował ważenia się. Pozostawiał biały film, ale dla mnie to nie problem.
Skoro już o filtrach to kolejny z rodziny La Roche+Posay Anthelios XL SPF 50+. Produkt ma postać suchego olejku, który nie pozostawia białego filmu, jednak daje uczucie tłustości. Miałam problem ze stosowaniem go na karku, ponieważ tłuścił włosy. Produkt nadaje się do stosowania zarówno na ciało, jak i na twarz, jednak ja bałam się zapychania ze względu na parafinę w składzie. Mimo wszystko wolę tą jego tłustość niż brudzenie na biało, zważywszy na to, że moja garderoba jest w większości czarna. Posiada ochronę SPF 50+ (UVB), PDD 35 (UVA). Zwracajcie szczególną uwagę na to, czy Wasz filtr przeciwsłoneczny posiada ten drugi współczynnik, ponieważ chroni on przed promieniami UVA. To one przenikają przez naskórek, powodują powstawanie wolnych rodników, a w konsekwencji pojawiania się zmarszczek, alergii słonecznej, zaburzeń pigmentacji, a nawet raka skóry. Ale o tym może stworzę osobny post, bo temat jest moim zdaniem ważny.
Olejek rycynowy. Dla czego? Mało kto lubi w upalne dni paradować w pełnym makijażu. Czasem mamy ochotę na totalny minimalizm, a wtedy piękne, długie i gęste rzęsy robią świetną robotę! To samo tyczy się brwi, które u mnie są dość rzadkie. Co prawda, ja swoją przygodę z olejkiem rycynowym zaczęłam już jakieś pół roku temu, a nie ukrywajmy, by zobaczyć efekty jego działania potrzeba cierpliwości. Jednak teraz jestem zachwycona moimi brwiami i rzęsami, rosną jak na drożdżach. Ba! Jak na sterydach :P i w wakacje pięknie mi się odwdzięczyły robiąc robotę za cały makijaż.
Sephorah Body Sparkle Oil, czyli olejek do ciała o nieziemskim zapachu czekoladowego toffi. Pachnie nieziemsko, nawilża, daje delikatny brązowy kolor, który jest idealny dla  moich ekstremalnie bladych nóg. Łatwo się go rozsmarowuje i nie zostawia smug w przeciwieństwie do samoopalacza. Posiada on małe drobinki, które pięknie rozświetlają ciało, jednak jeśli jesteście przeciwnikami brokatu w kosmetykach, może nie przypaść Wam do gustu.
Cetaphil MD Dermoprotektor, balsam do twarzy i ciała. Produkt o gigantycznej pojemności 250 ml, o ile stosujemy go tylko do okolic twarzy, szyi i dekoltu. Jest przeznaczony do skóry wrażliwej lub suchej, jednak ja z powodzeniem stosuję go od lat, do swojej mieszanej cery. Jest niesamowicie lekki, ma formę emulsji, ale doskonale nawilża i pomaga to nawilżenie utrzymać. Dodatkowo nie zawiera składników drażniących ani zapachowych, nie jest też komedogenny. Świetnie sprawdza mi się przez cały rok i stanowi idealną bazę pod makijaż.

Na koniec moje totalne basic'i jeśli chodzi o wakacyjną kosmetyczkę. Mogą wydawać się głupie, oczywiste, ale zawsze w razie 'wypadku' okazują się niesamowicie przydatne i tylko ja je posiadam...
Chusteczki nawilżające, u mnie akurat Babydream z Rossmanna, ale marka jest tu mało istotna. Świetne zawsze i wszędzie! Na brudne ręce, przed, czy po jedzeniu, do odświeżenia, ochłodzenia... Na wszystko. Takie proste, a cieszy :)

Parasol. Nie macie pojęcia ile razy w życiu  usłyszałam 'Ej, nie pada!' :P hehe, żartownisiów nie brakło. Jednak kiedy inni smażyli się w największy, południowy skwar, jak spokojnie przeczekałam ten czas bez poparzeń i bólu głowy, czy nawet udaru, pod moim parasolem. No nie lubimy się ze słońcem...
Kolejna rzecz to rada dla wielbicieli opalenizny. W celu przedłużenia trwałości opalenizny radzę regularnie stosować peeling do ciała i nawilżać ciało. Niestety nie mogę Wam nic polecić peelingu, bo nic mnie nie zachwyciło. Jeśli chodzi o nawilżenie to, jeśli nie boicie się tłustości na skórze, polecam olej kokosowy nierafinowany. Cudownie nawilża! Ja nakładam go na wilgotną skórę po prysznicu, wystarczy minimalna ilość.

Ostatnia rzecz, to już tylko (mam nadzieję zbędne!) przypomnienie - WODA. Możecie zapomnieć wszystkiego, ale nie wody. Raczenie się słodkimi napojami działa tylko na krótką metę, a cukier wzmaga nasze pragnienie. Uzupełnianie płynów w upały jest ogromnie ważne, bo wraz z potem tracimy wodę i minerały. Wybierajcie wody mineralne, nie źródlane. Jak nazwa wskazuje, zawierają one dużą ilość minerałów, które możemy w łatwy sposób dostarczyć organizmowi. Ja polecam Muszynę :)

To już koniec na dziś. Mam nadzieję, że skorzystacie z tych rad w przyszłym roku.
Pozdrawiam!

wtorek, 2 września 2014

Krok po kroku: Makijaż 'Ostatni zachód słońca'

Hej dziewczyny!
Mówią, że to już koniec lata, chłodne poranki, burze, deszcz. Choć studentom pozostał jeszcze miesiąc wakacji, to jesiennej aury nie da się nie odczuć. Postanowiłam zwieńczyć letni sezon makijażowy i pierwsze co przyszło mi namyśl to ostatni zachód słońca, w ostatni dzień naszego urlopu. Tak oto powstał make-up w odcieniach pomarańczy i fioletu.
No to do dzieła...
Na przygotowaną powiekę ruchomą nakładam jasny, matowy beż ‘Bow’ z palety Sleek ‘Oh So Special’.
W zewnętrzny kącik oka i załamanie powieki aplikuję i dokładnie rozcieram w górę i w stronę powieki matowy pomarańcz Inglot 383. Rozcieram go także do zewnątrz starając się utworzyć dolną granicę stanowiącą przedłużenie dolnej powieki, jak przy malowaniu wyciągniętej kreski.


Czarną kredką Bourjois Khol & Contour maluję kreskę od wewnętrznego kącika do ok. połowy długości powieki.
Do namalowania dalszej części kreski używam kredki Maybelline Colorama Crayon Khol 320 Vibrant Violet. Wyciągam ją lekko w zewnętrznym kąciku. Tą samą kredką podkreślam dolną powiekę na długości ok. 1 cm. Kreska nie musi być idealna, będziemy ją rozcierać…


Rozcieram fioletową kredkę w zewnętrznym kąciku fioletowym, matowym cieniem Inglot 325. Używam do tego pędzelka kulkowego. W zewnętrznym kąciku nakładam nieco więcej cienia i rozcieram go z pomarańczą, zarówno w załamaniu powieki, jak i wyciągając go do zewnątrz. Pędzlem kulkowym i cieniem rozcieram także kredkę na dolnej powiece.
Do podkreślenia dolnej powieki na całej jej długości używam przepięknego, perłowego, pomarańczowego cienia Inglot 605. Rozcieram go bardzo nisko i łączę z fioletem.


Na linię wodną nakładam brązową kredkę My Secret Satin Touch Khol. By podkreślić wewnętrzny kącik nabieram odrobinę kredki na cienki, precyzyjny pędzelek i maluję ‘dzióbek’.
Na koniec tuszuję rzęsy i doklejam połówki sztucznych rzęs. Usta maluję lekko pomarańczową kredką do ust Bourjois Levres Contour nr 22, a na nią błyszczyk Inglot ‘Toffee’.

Pozostałe kosmetyki użyte w makijażu:
Podkład - Rimmel Stay Matte 091 Light Ivory
Krem BB – Bell BB Cream Skin Adapt 7in1 Make-Up 011 Natural
Korektor pod oczy w płynie Inglot nr 92
Paleta kamuflaży Kryolan
Puder Rimmel Stay Matte Translucent
Jaśniejszy puder brązujący z palety Egypt Wonder Sport Duo
Brzoskwiniowy róż Golden Rose nr 02
Rozświetlacz The Balm Mary-Lou Manizer
Paletka cieni do brwi Catrice
Tusz do rzęs Oriflame Wonder Lash Mascara

Mam nadzieję, że i ten makijaż przypadnie Wam do gustu i przywróci wspomnienia minionych wakacji, wprowadzając nutkę nostalgii w te jesienne deszczowe dni :)
A Wy poddaliście się już sierpniowej szarudze, czy cieszycie się jeszcze ostatni promieniami słońca? Może dla kogoś z Was wakacje dopiero się zaczynają? Ja muszę się przyznać, że odpuściłam i w ruch poszły koc, słodkie zapachowe świece i wielkie kubki zielonej herbaty z pomarańczą i żurawiną, mniam!
Macie jakieś pomysły na ciemne deszczowe wieczory? Piszcie śmiało!

Pozdrawiam! :)

wtorek, 19 sierpnia 2014

Bubel: Eveline Slim Extreme 4D, Argan Oil, Termoaktywne Serum wyszczuplające

Hej dziewczyny.
Dziś po raz pierwszy przychodzę do Was z bublem kosmetycznym, który przyszło mi nabyć na promocji w Rossmanie. Mowa o serum wyszczuplającym z Eveline. Seria produktów wyszczuplających tej firmy pewnie jest Wam świetnie znana. Jedne super, drugie nieco gorsze, ale tego się nie spodziewałam...
To nie pierwsze moje opakowanie produktu z serii Slim Extreme, więc zachęcona promocją sięgnęłam po ten konkretny produkt. W końcu co może pójść nie tak? Wiadomo, że obietnice typu 'rzeźbi i modeluje sylwetkę', 'skutecznie redukuje cellulit' to raczej spełnią się na siłowni, nie po posmarowaniu kremem. Jednak 'wyraźnie wygładza skórę' - ooo tak! A ja to uwielbiam.
Opakowanie wręcz krzyczy:
- termoaktywne serum wyszczuplające!
- innowacja z olejkiem arganowym!
- antycellulit!
- rzeźbi, modeluje!
- 24-karatowe złoto!
- jeszcze do tego 50 ml gratis!
- promocja - jedyne 17 zł!
- Slim Extreme aż 4D
- kwas hialuronowy
Do tego pięknie pachnie i ma złote drobinki. No będę, jak z Photoshopa... Biorę!

Wieczór dnia następnego - pora wypróbować to cudo. Standardowa rutyna: ćwiczenia -> prysznic -> balsam... No i tu zaczęło się piekło. Przy pierwszym kontakcie ze skórą poczułam delikatny chłód, po ok. 2 min. - ciepło, cieplej, gorąco... PARZY! Skacze, dmucham, masuję i nic. Wiatrak? Nieco lepiej. Prysznic? Nic nie dał. Łzy w oczach, frustracja. Miałam wrażenie, że ktoś wsadził mnie do wanny z wrzątkiem.
Czytam więc etykietę:
'... Przyjemne uczucie ciepła i lekkie zaczerwienienie jest gwarancją natychmiastowego działania...'
Jakie uczucie??!!
'... Ciepło utrzymuje się przez ok. 30-40 min. ...'
Ok, jeszcze tylko pół godziny. Wiatrak i coś na odwrócenie uwagi.
Po obiecanych 30 min. uczucie płonięcia żywcem minęło.

Nie wyobrażam sobie użyć tego produktu ponownie. Jak zadowolona byłam z kilku innych 'sióstr' z rodziny Slim Extreme, tak to wg. mnie nie powinno znaleźć się na półkach sklepowych. Produkt niestety nie doczekał się jeszcze recenzji na Wizaz.pl, więc nie wiedziałam czego się spodziewać, a nie byłam zbyt dociekliwa by szperać po blogosferze. 
Producent podkreśla na odwrocie opakowania, że produktu tego nie należy stosować podczas ciąży oraz w okresie karmienia. Ze względu na swoje ROZGRZEWAJĄCE właściwości nie nadaje się także dla osób ze skórą wrażliwą, skłonną do pękania naczynek lub powstawania żylaków. Ja bym jednak napisała, że dla nikogo.
Szkoda, że 17 zł pójdzie w śmietnik. Być może oddam balsam komuś, kto nie ma przeciwwskazań, by sprawdzić, czy u innych ten produkt wywoła podobne wrażenie.
Niestety nie polecam...

czwartek, 7 sierpnia 2014

Ulubieńcy lipca!

Hej dziewczyny!
Postanowiła wprowadzić na swojego bloga ulubieńców miesiąca. Nie wiem, czy będą się oni pojawiać regularnie, bo nie zmieniam co miesiąc kosmetyków, a nie wszystkie nowości zasługują na takie miano. Na pierwszych ulubieńców ciężko było mi się zdecydować, bo chciałabym Wam pokazać połowę moich kosmetyków, ale po dłuższym zastanowieniu wyodrębniłam te, które najczęściej używałam w tym miesiącu, sprawiły mi największą radość i spełniły moje wymagania estetyczne.
Tak oto powstała moja lipcowa siódemka wspaniałych:
Zacznę od kolorówki, a dokładniej od bronzera Egypt Wonder Sport Duo. Był to prezent i nie wiem, czy można go dostać stacjonarnie. Wydaje mi się, że nie. Cena... Byłam w wielkim szoku, gdy wyszukałam cenę w internecie, wynosi ona ok. 90 zł! Ale po wielokrotnym użyciu już wiem za co musimy tak słono zapłacić :)
Po otwarciu wyłania nam się podwójny bronzer w przepięknych chłodnych odcieniach. Na nim wytłoczone logo firmy. Przyznam, że wygląda to bardzo ładnie i ekskluzywnie. Ale nie w tym rzecz. Bronzery mają świetne kolory, zero drobinek, nakłada się je bajecznie, nie robią plam i utrzymują się przez cały dzień. Ja jako bladzioch oświadczam, że znalazłam idealny jasny bronzer dla mnie. Świetnie się też sprawdzają razem podczas konturowania.
Ahh Mary-Lou... Tak, kupiłam to cudo i kieszeń mnie bolała dopóki nie spróbowałam, no bo potem była już wielka miłość, a miłość wszystko wybacza :P nawet te 67 zł. Wiem, że na zdjęciu nie widać mocy tego rozświetlacza, ale możecie mi wierzyć, efekt jest piękny. Rozświetlacz tworzy taflę, która wygląda bardzo naturalnie, gdy nałożymy cienką warstwę. Możemy nałożyć też więcej produktu, ale to raczej na baaardzo specjalne okazje ;) Produkt jest bardzo drobno zmielony, nie wygląda jak brokat. Bardzo ładny efekt tworzy w słońcu. Jeśli jesteście fankami rozświetlenia, to uważam, że warto posiadać The Balm Mary-Lou Manizer.
Kolejny wielki ulubieniec! Lovely Curling Pump Up Mascara. Dla odmiany - bardzo tani. Koszt to ok. 9 zł. Dorównał mojemu ukochanemu MF 2000 Calorie, jeśli go nie przebił ;) Maska ma sylikonową szczoteczkę w kształcie banana, czyli dokładnie to czego do tej pory nienawidziłam. Ale kobieta zmienną jest. Maska działa cudownie! Jest intensywnie czarna, pogrubia rzęsy, wydłuża i podkręca! Tak, utrzymuje podkręcenie. Muszę podkreślić, że ja zawsze nakładam dwie warstwy. Szczotka idealnie wpasowuje się w kształt oka, jestem nią w stanie dokładnie wytuszować każdą rzęsę. Uwielbiam!
Przejdźmy do pielęgnacji, a tu Sylveco odżywcza pomadka z peelingiem. Odkąd wypróbowałam pomadki Sylveco (pierwsza była cynamonowa) uznałam, że nigdy nie wrócę do Nivei, Carmexów i innych drogeryjnych pomadek. To jest odżywienie! Moje usta nigdy nie były tak miękkie i gładkie. Ta pomadka pachnie migdałami z cukrem, przepięknie. A peelinguje, dla tego, że na prawdę ten cukier ma :) Byście uwierzyły w fakty, a nie tylko moje słowa, oto skład: olej sojowy, wosk pszczeli, olej z wiesiołka, cukier trzcinowy, lanolina, masło kakaowe, masło karite, betulina, wosk carnauba, olejek z gorzkich migdałów. Sama natura :) A ja to sobie cienię. Jak już o cenie mowa to od 9 do 11 zł, w zależności od miejsca.
Olejek z drzewa herbacianego. Kolejny cud natury, który leczy moją twarz z niedoskonałości. Mój akurat z The Body Shop bo był w promocji, ale marka nie jest istotna. Olejek ma działanie przeciwbakteryjne, przeciwgrzybiczne i przeciw wirusowe, normalizuje pracę gruczołów łojowych, działa ściągająco i regenerująco, odświeża i skutecznie pozbawia zanieczyszczeń nie wysuszając przy tym. Stosowany w leczeniu trądziku, łojotoku, łupieżu. Chyba nie muszę nic dodawać... Produkt broni się sam! Do najtańszych nie należy, ale jest wydajny, używamy dosłownie odrobiny.
Lato w pełni, mam nadzieję, że i Wy pamiętaliście o filtrach ;) ja szukałam zastępcy dla matującego filtra z Vichy, na którym strasznie ważył mi się podkład. Znalazłam - La Roche-Posay Anthelios XL SPF 50+. Jest dla mnie idealny, łatwo się rozprowadza, nie roluje się, delikatnie bieli, ale mi to nie przeszkadza. Świetnie nadaje się pod podkład. Dobrze chroni, moja twarz jest tylko odrobinę ciemniejsza i to raczej dla tego, że kilka razy zapomniałam go nałożyć. Nie matowi tak jak Vichy, ale się nie świeci. Mat jest minimalny. Jedynym wielkim minusem jest cena... Ja kupiłam go w promocji za 59,99 zł w Superpharm, ale wszyscy dobrze znamy przeceny w tej drogerii :P If you know what I mean... W internecie możemy znaleźć go w cenie 60-70 zł.
Ten żel-krem jest świetny, ale ze względu na cenę, będę szukać dalej.
Ostatni ulubieniec to woda termalna Uriage. Znacie już ten produkt? Może dla niektórych brzmi dziwnie - poco komu woda w sprayu? Jednak woda termalna ma raczej niewiele wspólnego ze zwykłą kranówą. Ma ona działanie nawilżające, koi podrażnienia, idealna dla skór suchych, wrażliwych, skłonnych do podrażnień. Świetnie się sprawdza w upały, przy opalaniu, nie tylko ze względu na odświeżenie, ale właśnie na właściwości. U mnie sprawdza się wspaniale, ale jak ktoś słusznie zauważył - często zauważamy dobroczynne właściwości wody termalnej, dopiero gdy przestaniemy jej używać ;) Ja polecam Wam Uriage, jest niedroga (ja za 300 ml płacę ok 29 zł online) i nie trzeba jej osuszać.
To już wszyscy moi ulubieńcy lipca. Mam nadzieję, że spodoba Wam się ta seria. Pamiętajcie, że produkty, które tu pokazuję to nie wszyscy moi ulubieńcy, a jeśli jakiś produkt nie pojawi się w następnych, to nie znaczy, że już go nie polecam ;) Za każdym razem będę się starała pokazać coś innego, ale nie wymuszonego.
Jeśli podoba Wam się ten pomysł, to oczekujcie kolejnych ulubieńców już za miesiąc!