wtorek, 15 kwietnia 2014

Relacja z III Edycji Dni Urody i Spa 2014 i Biżu - Time Expo 2014

Hej :)
Dziś przychodzę do Was z mini relacją z targów kosmetycznych, choć nie miałam tego z zamiarach, więc nie przygotowałam się tak, jakbym zrobiła to teraz. Ale pokrótce opowiem Wam, jak była, co widziałam, co kupiłam, dostałam i jakie były wrażenia. Jestem ciekawa, czy któraś z Was uczęszcza na takie eventy i jak to wygląda w innych miastach.

To był mój 'pierwszy raz' na targach. Wcześniej widziałam tylko relacje innych, zdjęcia i filmy z targów w innych miastach, państwach. Zazwyczaj wyglądało to imponująco, tłumy ludzi, dziesiątki stoisk, tysiące produktów, wszystko chciałoby się mieć. A jak wyglądały owe targi w miniony weekend? Hmm. Nieco skromniej, niż się spodziewałam.
Targi dzieliły się na dwie części: kosmetyczno-fryzjerską i biżuteryjną.

Stoisk kosmetycznych, ku mojej uciesze, było sporo. Oferowały one sprzęty do zabiegów, kosmetyki profesjonalne, nieprofesjonalne, naturalne, także kolorówkę i akcesoria do makijażu. Było na czym trwonić majątek :P
Stoiska fryzjerskie... No tu byłabym zawiedziona, bo było ich mało. Ja pamiętam tylko dwa: z nożyczkami fryzjerskimi i sztucznymi włosami. Może było więcej, ale nie byłam zainteresowana produktami do włosów.
W między czasie na kilku 'scenach' rozgrywały się przeróżne konkursy, zawody, pokazy, co dla mnie było ciekawą i interesującą częścią targów - zobaczyć profesjonalistów w pracy.
Oczywiście nie obyło się bez zakupów ;) Chociaż nie ma tego tyle ile bym chciała. Bardzo dużym minusem moim, moich koleżanek oraz sprzedawców zdaniem był brak bankomatu w pobliżu. Żadna z nas nie przygotowała się na wydatki, ale z rozmów ze sprzedawcami wnioskuję, że takich osób było bardzo dużo.
Tak więc apel do Organizatora: Prosimy następnym razem zorganizować bankomat! :) Jeśli można.
Na zdjęciu powyżej możecie zobaczyć skarby które upolowałam na targach i nie tylko.
Po pierwsze - pędzle Maestro! Przebitka cenowa była bardzo atrakcyjna. Niestety, ograniczenie finansowe kazało wybrać tylko 4 pędzelki: bardzo cieniutki, zwykły pędzelek do eyelinera; skośny do eyelinera; mały płaski do precyzyjnego nakładania cieni; mięciutki, cudowny do blendowania.
Kolejną firmą, na którą się 'rzuciłam' było Sylveco, bo uwielbiam naturalne kosmetyki. Słyszałam wiele dobrego o niej, ale jeszcze nic nie testowałam. Po cudownej demonstracji produktów zdecydowałam się na krem pod oczy. Uroczy Pan Ekspedient dołożył do tego gratisy w postaci pomadki do ust (testowałam - od dziś nr 1!) oraz 11 próbek kremów do twarzy.
Skusiłam się jeszcze na kryształki do zdobienia paznokci i to dziwne różowe coś do depilacji... Kiedyś to zrecenzuję!
No i na koniec to co tygryski lubią najbardziej - olejki :) no jak ja mogłabym się oprzeć tym małym cudotwórcom. Tym razem zaadoptowałam olejek arganowy z Nacomi i olejek ze słodkich migdałów z Huile.
A! I próbka kremu CC z Bottega Verde. Nie znam tej firmy, weszła dopiero na polski rynek i prowadzi sprzedaż na zasadzie konsultantka-klient, jak Oriflame i Avon.
I 10 kilo ulotek i katalogów, choć nie brałam wszystkich :P A ja się dziwiłam, że torebka taka ciężka...
Na zdjęciu po prawej przedstawiłam jedną ulotkę. Jest to marka Saela, która produkuję kosmetyki z piwa. Strasznie spodobał mi się ten pomysł oraz strona wizualna kosmetyków, bardzo męska i z klasą. Myślę, że takie produkty to idealny prezent dla naszych Panów, ale nie tylko! Szczególnie spodobał mi się olejek do kąpieli z charakterystyczną 'piwną pianą' (jak na ulotce). Szkoda tylko, że produkty nie mają piwnego zapachu. Myślę, że wtedy nawet najbardziej oporni na pielęgnację chętnie używaliby takich produktów :D

Kompletnie spłukane postanowiłyśmy jeszcze zerknąć na część biżuteryjną. Niestety ledwo się rozpędziłyśmy, a tu już koniec. Przykro mi to mówić, ale - straszna bieda... A ze stoisk, które się wystawiły tylko 3-4 zatrzymały nas na dłużej, mimo, że przecież kobiety kochają błyskotki. Cóż...

W drodze powrotnej  wstąpiłam jeszcze do Rossmana i kupiłam szampon z Joanny Rzepa i Balsam pod prysznic Nivea. Szampon fajnie się sprawuje na moich delikatnych włosach. Natomiast balsam... No, nie mogę powiedzieć - wiedziałam co biorę - bombę parafinową :P ale tak jakoś nie mogłam się powstrzymać. Do tego kakaowy zapach... No i utwierdziłam się w przekonaniu, że nie rozumiem zachwytu na nim. Zapach strasznie gryzie! A skóra nie jest nawilżona, tylko oblepiona parafiną. Ale musiałam się o tym przekonać, zdrowy rozsądek nie wystarczył.

Podsumowując - było całkiem fajnie, choć spodziewałam się więcej. Szkoda, że nie mogłam dokonać większych zakupów, bo na pewno skorzystałabym ze stoisk Jolanty Wagner, Kryolan, Maestro oraz tych z produktami naturalnymi/nio/eko, ceny były tak atrakcyjne. Teraz wiem, że takie targi będę odwiedzać zdecydowanie częściej, a na kilka tygodni przed nimi, będę omijać szerokim łukiem.

środa, 9 kwietnia 2014

Recenzja: Pharmaceris T, Sebo - Almond Peel 10% (Krem złuszczający do cery trądzikowej - II stopień złuszczania)

Hej dziewczyny.
Miał być makijaż, ale moje przeziębienie nie chce mi odpuścić, więc dziś kolejna recenzja. Postanowiłam zrecenzować Wam ten produkt i w końcu będę mogła wyrzucić puste opakowanie, które trzymałam tylko w tym celu ;)
Oto dzisiejszy gwóźdź programu:
Niestety nie zachowałam kartonowego opakowania (jeszcze tego by brakowało w moich 9m2 :P), na którym jest więcej informacji. Ale od czego mamy internet ;)
Produkt ten został mi polecony przez moją Panią dermatolog, jako dopełnienie kuracji retinoidami. Nie chcę tutaj poruszać tematu 'sponsoringu' lekarzy dermatologów, nie wiem ile ta Pani ma z tą firmą wspólnego... Jako osoba myśląca zadecydowałam o zakupie produktu, bo uważam firmę Pharmaceris za godną uwagi.

Od producenta:
"WSKAZANIA:
Krem przeznaczony do codziennej pielęgnacji na noc dla skóry trądzikowej, przetłuszczającej się, z nierównomiernym kolorytem oraz z oznakami starzenia. Krem można bezpiecznie stosować przez cały rok. Latem zaleca się stosowanie kremu z filtrem o min. SPF 20.

DZIAŁANIE:

Krem na bazie 10% kwasu migdałowego inspirowany peelingami dermatologicznymi skutecznie redukuje istniejące niedoskonałości, reguluje wydzielanie sebum oraz wygładza skórę. Kwas migdałowy złuszcza martwe komórki naskórka, odblokowuje i oczyszcza pory, które znacząco ulegają zwężeniu. Łagodzi zmiany trądzikowe i przyspiesza proces regeneracji naskórka. Redukuje ryzyko występowania blizn potrądzikowych i przebarwień skóry. Wysokie stężenie kwasu wspomaga rozjaśnianie istniejących przebarwień potrądzikowych. W połączeniu z proteinami ze słodkich migdałów krem zapobiega oznakom starzenia, wygładza i wyrównuje strukturę skóry.
HIPOALERGICZNY
WYSOKA TOLERANCJA I SKUTECZNOŚĆ
PRZEBADANO KLINICZNIE I DERMATOLOGICZNIE "
Na początku musicie wiedzieć, że stosowałam go według zaleceń lekarza, czyli dwa razy w tygodniu.

Kilka informacji technicznych:
- krem dostępny w dwóch wersjach: I stopień złuszczenia (5% kwasu migdałowego) lub II stopień złuszczenia (10% kwasu migdałowego)
- zawiera 50 ml produktu
- opakowanie airless
- cena: ok. 40 zł

Skład: Aqua, Mandelic Acid, Butylene Glycol, Glycerin, Tromethamine, Isohexadecane, Dicaprylyl Ether, Cyclopentasiloxane, Cetyl Alcohol, Sodium Polyacrylate, Cyclohexasiloxane, Cetearyl Alcohol, Xanthan Gum, Methyl Glucose Sesquistearate, Ceteareth-20, Silica Dimethyl Silylate, Prunus Amygdalus Dulcis (Sweet Almond) Seed Extract, Methylparaben, Parfum.

Nad składem nie chcę się długo rozwodzić. Zawiera składniki, które są kontrowersyjne i opowiedzenie się za, czy też przeciw nim zostawiam każdemu z osobna (np. parabeny, sylikony i inne). Natomiast już na drugim miejscu znajduje się obiecany kwas migdałowy, na czwartym gliceryna, pod koniec, ale przed perfumami - ekstrakt ze słodkich migdałów.

Plusy:
- opakowanie airless pozwala na całkowite zużycie produktu, higieniczną aplikację
- widoczne imponujące działanie przez kilka pierwszych użyć (zmniejszona produkcja sebum, wyraźnie wygładzona skóra, optyczne zwężone pory, załagodzone zmiany trądzikowe)
- przyjemna konsystencja, delikatny zapach
- wydajny
- wygodny w stosowaniu
- nie podrażnia
- dostępny w każdej aptece

Minusy:
- po kilku stosowaniach przestałam zauważać efekty, niestety... zaczęłam kombinować, nakładać go więcej, mniej, częściej, rzadziej... i niestety nic się nie działo. Nie wiem, czym to było spowodowane, ale kosmetyk jakby przestał działać. Myślałam, że tylko ja mam takie wrażenie więc skonsultowałam się z koleżanką, która w tym samym czasie stosowała ten produkt i potwierdziła moje spostrzeżenia.

Podsumowując: widzicie - jeden minus, a jak znaczący. Niestety nie kupię ponownie produktu, który po prostu na mnie nie działa. A szkoda, bo efekty początkowe były zadowalające. Jednak nie zraża mnie to do firmy Pharmaceris, nadal uważam, że ma w swojej ofercie wiele kosmetyków wartych polecenia.
Równocześnie, jakoś ciężko mi stanowczo powiedzieć, że nie polecam tego produktu... Mam mieszane uczucia, choć wiem, że u mnie już on ponownie nie zagości.
Może miałyście ten krem złuszczający i macie inne wrażenie, może ja coś źle robiłam. Chętnie poznam Wasze opinie.

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Recenzja: Rimmel Stay Matte (liquid mousse fundation)

Hej :)
Dziś przedstawiam Wam nowość od Rimmel - Stay Matte, podkład w musie. Jeśli chcecie dowiedzieć się co o nim sądzę, czy warto go kupić, zapraszam do przeczytania recenzji poniżej.
Zacznijmy od opisu producenta:
"NOWOŚĆ! Matujący podkład Rimmel Stay Matte to lekki sposób na idealnie matową cerę bez śladu błyszczenia!
A wszystko za sprawą kompleksowej formuły podkładu Stay Matte. Dzięki super lekkim drobinkom pudru skóra jest jedwabiście gładka i miękka. Konsystencja lekkiego kremu wyjątkowo łatwo się rozprowadza i równomiernie łączy z cerą bez rolowania się i efektu maski. Matowe wykończenie zawdzięcza opatentowanej japońskiej formule żelu pielęgnacyjnego. Zawarty w podkładzie kaolin zapewnia matową oraz promienną cerę. Wszystko po to, by stworzyć nieskazitelne, jedwabne wykończenie makijażu, które utrzymuje się cały dzień, pozostawiając skórę świeżą i naturalnie matową."
I ja się z tym zgadzam ;)

Kilka informacji technicznych:
- pojemność 30 ml
- cena ok. 21 zł
- występuje w siedmiu odcieniach
- podkład ma konsystencję musu

Plusy:
- lekka formuła, przyjemna konsystencja
- matowi na długo (nawet przy mojej bardzo tłustej cerze), ale nie daje płaskiego matu, tylko piękne jedwabiste wykończenie
- nałożony na filtr z wysokim SPF wygląda bardzo dobrze
- łatwo się rozprowadza, nie tworzy smug
- idealnie stapia się z cerą (nie tworzy efektu maski)
- nie zapycha
- ma raczej średnie krycie (jednak przy dużych problemach może być nie wystarczające)
- długo utrzymuje się na twarzy, nie schodzi plamami
- bardzo lekki, nie odczuwalny na skórze
- wydajny, wystarczy odrobina by pokryć całą twarz
- niska cena w stosunku do jakości

Minusy:
- dla mnie 091 Light Ivory jest odrobinę za ciemny, przydały by się jeszcze ze dwa jaśniejsze odcienie
- podkreśla suche skórki i czasem rozszerzone pory
- gdy podkładu znacznie ubędzie w opakowaniu, jego wydobycie jest uciążliwe

Jakiego podsumowania można by się spodziewać po powyższym zestawieniu? Zużyłam jedno opakowanie, kupiłam drugie i kupię następne! Podkład spisuje się u mnie świetnie, jego wykończenie bardzo mi się podoba, a aplikacja jest niesamowicie przyjemna, nie sprawia żadnego problemu. Szkoda tylko, że nie ma jeszcze jednego jaśniejszego tonu, przez co muszę wspomagać się innymi kosmetykami, by wyrównać całość.
Jestem zachwycona, polecam go każdemu, kto szuka w podkładzie tego co zawarłam w 'plusach', ale radzę unikać cerom suchym. U mnie w kosmetyczce w tej chwili to nr 1 wśród mazideł do twarzy ;)
Mam nadzieję, że recenzja pomogła Wam ocenić, czy warto wypróbować ten produkt. Mam nadzieję, że Wam równie mocno przypadnie on do gustu!
Do następnego :)

wtorek, 1 kwietnia 2014

Krok po kroku: Mermaid

Hej! :)
W końcu znalazłam trochę czasu by przygotować dla Was kolejny makijaż krok po kroku. Robiłam go przy świetle dziennym bo była piękna pogoda, niestety potem słońce zaszło i zaczęła się walka... Ale starałam się by wszystko wyglądało spójnie i możliwie najlepiej odwzorowywało rzeczywistość.
Kilka rad na początek: używajcie cieni w chłodnym odcieniu, będą bardziej morskie i ładnie się ze sobą skomponują. Na usta i na policzki nałóżcie ciepłe, brzoskwiniowe kosmetyki, które kontrastując z makijażem oka podbiją jego kolory.
Do dzieła...
Po przygotowaniu powieki nakładam na jej środek błękitny perłowy cień*.
Następnie w zewnętrznym kąciku i załamaniu powieki aplikuję ciemny matowy fioletowo-niebieski cień i łączę z błękitem. Blenduję w górę.

*Jak zauważyliście czasem nie piszę nr cienia, a to dla tego, że cienie te pochodzą z paletki 180 cieni, która nie posiada numeracji ;)
Na dolną powiekę, od połowy jej długości do zewnętrznego kącika, nakładam kobaltowy, matowy cień i rozcieram razem z resztą cieni.
W wewnętrznym kąciku nakładam bardzo jasny, perłowy błękit.
Od połowy dolnej powieki w stronę wewnętrznego kącika rozcieram matowy, szmaragdowy cień.
W wewnętrznym kąciku nakładam jasne, chłodne złoto Inglot AMC Shine nr 111 i rozcieram ze szmaragdowym cieniem.
Na koniec rysuję kreskę w kształcie rybki, z ogonkiem na górze i na dole. Wiem, mam słabość do grubych kresek, ale to kwestia gustu i każdy może namalować dowolnie grubą kreskę, lub w ogóle ją pominąć ;)
No i tuszuję rzęsy oczywiście.

Pozostałe kosmetyki użyte w makijażu:
podkład Revlon Colorstay 110 Ivory
korektor pod oczy SkinFook Salmon Dark Circle Concealer Cream nr 1
Panit Pot MAC w kolorze Painterly
puder Kryolan Anti-Shine
róż Inglot AMC 68
bronzer W7 Honolulu
konturówka Bourjois Levres Contour nr 22
błyszczyk Helena Rubinstein (nr nie znam) - brzoskwiniowo-złoty nudziak. Najprawdopodobniej podróbka, ale kogo to obchodzi, gdy jest tak genialny ;) a majątku za niego nie dałam.

Tak oto prezentuje się mój syreni makijaż. Oczywiście mam nadzieję, że się Wam spodobał i zainspiruje Was do kombinowania z odcieniami niebieskości, bo wiem, że wiele osób boi się go, z uwagi na ryzyko uzyskania efektu 'ruskiej lali' ;) Bez obaw, to nie takie trudne.
Bawcie się kolorem i do następnego